- Hej, już jestem - krzyknęłam zza furtki.
- O to dobrze - usłyszałam odpowiedz.
Idąc ku Ewie i Łukaszowi potknęłam się o coś i prawie zabiłam. W ostatniej chwili utrzymałam równowagę. Piszczka to wprawiło w nagły napad śmiechu.
- Łukasz przestań, ta chudzinka mogła się połamać a ty się śmiejesz - zganiła go Ewa.
- Ewa, daj spokój, niech się śmieje, musiało to wyglądać komicznie - uspokoiłam ją - a tak w ogóle to co to za pudła?
- To nowe rzeczy do mieszkania, różne dywany, firanki, naczynia, świeczki, garnki, ozdoby i takie tam.
- Skąd tego aż tyle?
- Pokupowaliśmy większość przez internet, niektóre pozamawialiśmy osobiście w sklepach a niektóre to rzeczy z naszego starego domu w Polsce.
- Aa okey, pomóc?
- Nie, nie trzeba, jeszcze dwa tylko zostały- mówiąc to Łukasz zniknął za drzwiami wejściowymi z dużym kartonem.
- Ej czy będę mogła dziś gdzieś wyjść wieczorem? - zapytałam.
- Hmm no nie wiem... ale raczej tak... choć w sumie to zależy gdzie - zainteresowała się Ewa.
- Spokojnie nie pójdę na żadne gangi, na pety czy wódkę.
- Nie oto nawet mi chodzi...po prostu w mieście wieczorem często można trafić na pijanych kiboli i różnych typów... chodzi o to by po prostu nic się nie stało, by ci ktoś krzywdy nie zrobił.
- Spokojnie, na prawdę, będę w dobrych rękach.
- Tak? A to z kimś się spotykasz? Z kim młoda damo? - Łukasz udając surowego rodzica właśnie z powrotem wyszedł na dwór.
- A no z panem Reus'em, na spacer - odpowiedziałam radośnie. Na samą myśl o blondynie uśmiech mimowolnie pojawiał mi się na twarzy.
- A nim to chyba można normalnie pogadać.
- Jasne ze można, Reus jest fajny, dobry z niego przyjaciel i jest bardzo czuły - skwitował Łukasz.
- Przyjdzie tu po Ciebie? - Ewa wyraźnie nie do końca była przekonana moim wyjściem.
- Tak, o 18.
- No widzisz, tak krótko tu jesteś i już wie kto fajny, a kto nie fajny. - zaśmiał się Łukasz.
- Borussia Dortmund najlepsza - krzyknęła Sara, która nagle pojawiła się w drzwiach.
- Oczywiście - zasalutowałam- To jak na pewno wam nie pomóc?
- Nie na pewno, ale idź do swojego pokoju i tam masz parę rzeczy do niego i dla Ciebie. - oznajmiła Ewa.
Pobiegłam na górę w stronę czasowo mojego pokoju. Stanęłam w progu, a moim oczom ukazały się dwa duże pudła na środku pokoju. Szybko się uwinęłam z wyładowaniem ich. Była tam nowa zasłona, jakaś pościel, parę wieszaków i wiele innych rzeczy. Natomiast w drugim pudle były pojedyncze worki z ubraniami i to takimi ogarniętymi. Były tam trampki, kamizelki dżinsowe, spódniczki, swetry i wiele innych ładnych i modnych rzeczy.
- Mam tylko nadzieje że nie kupili tego ze względu na mnie - myślałam.
Cały dzień przeleżałam w łóżku. Nic nie jadłam oprócz śniadania, znowu czuje się jak podczas choroby, oczy by jadły a brzuch rzygał, taka prawda. Chciałbym coś zjeść, ale jest mi lekko niedobrze. O 17:20 postanowiłam ruszyć tyłek i się ogarnąć przed przyjściem Marco. Stwierdziłam, że to tylko zwykły spacer, więc nie będę się stroić i ubierać w jakieś suknie i szpilki. Wybrałam zwiewną spódniczkę, jakąś bluzeczkę i wygodne baleriny :
Moim makijażem stała się zwykła maskara i bezbarwny błyszczyk. Jest na tyle ciepło, że jakbym nałożyła jakąś tapetę to za dwie sekundy spłynęłaby ze mnie.
A tak po za tym to nie lubię się malować. Korzystam póki mogę z tego, że nie mam obwisłych zmarszczek i siwych włosów.
Włożyłam do torebki mój najdroższy skarb, czyli telefon, portfel, małą szczotkę do włosów, perfumę i klucze od domu.
Marco przyszedł punktualnie o 18. Pobiegłam mu otworzyć.
- Hej, ślicznie wyglądasz. - skomplementował mnie na przywitanie.
- Hej po raz drugi. - uśmiechnęłam się. - Ty też niczego sobie.
Miał na sobie ciemne dżinsy, biały t-shirt i czarną skórzaną kurtkę.
- No to idziemy? - zapytał.
- Już, tylko powiem Ewie że idę.
Weszłam do salonu, a tam Ewa układała z Sarą puzzle, a Łukasz zawieszał nowe firanki,
- Marco już przyszedł, więc zmykam.- oznajmiłam.
- Okej, baw się dobrze. - posłała mi uśmiech Ewa.
Wyszliśmy z domu i powoli ruszyliśmy w stronę głównej ulicy.
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Szczerze, to nie wiem. - zaśmiał się pod nosem. - Może najpierw przez centrum miasta, do parku?
- Ty tu rządzisz, ja tu tylko oglądam widoki i Ci towarzysze,
- Haha, więc chodźmy. Szliśmy minute w ciszy aż końcu Marco się odezwał.
- Powiedziałabyś mi jak to się stało, że jesteś tu, w Dortmundzie? Chyba ze to zbyt prywatne.
Hmm, Marco wydawał się fajny po za tym, co mam do stracenia, najwyżej mnie wyśmieje.
- Mogę ci powiedzieć, choć nie wiąże z tym dobrych wspomnień.
- Ja nie naciskam, jeśli miałoby Ci to zepsuć humor to nie muszę wiedzieć. - zatroskanym głosem oznajmił.
- Wiesz co? Póki co ci powiem, że stało się to za sprawą mojego ojca, jak to się potem okazało, przez spisek.
- Aha, dobra nie psujmy sobie humoru. Pokaże Ci śliczny park, co ty na to?
- Jasne - uśmiechnęłam się szeroko i podążyłam za Reus'em.
Szliśmy ulicą, dość tłoczną, mijaliśmy wiele budynków mieszkalnych i sklepów. Marco opowiadał mi rożne przygody związane z danymi miejscami.
Zatrzymaliśmy się przy Westfalenpark.
- Jak pięknie. - zaczęłam się rozglądać dookoła.
- Wiem, raczej nie zabrał bym Cię w jakieś byle jakie miejsce. - popatrzył na mnie i urczo się uśmiechnął.
Ja nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc się po prostu odwzajemniłam uśmiech.
Spacerując beztrosko po parku, dowiadywaliśmy się o sobie różnych rzeczy. Nawet nie wiem kiedy opowiedziałam mu o tym, jak się tu znalazłam.
- No, i do tej pory jestem u Łukasza i Ewy na łasce - zakończyłam.
- Rozumiem Cię. Domyślam się że jest ciężko.
- Było wcześniej, już się z tym oswoiłam. Teraz postanowiłam że rozpocznę nowe życie.
- To znaczy?
- No mam już prace, a raczej hobby na zarobki, znajdę i wynajmę sobie dom i poszukam jakieś prawdziwej roboty.
- Jak będziesz potrzebować pomocy, to zawsze możesz się do mnie zgłosić.
- Dziękuje, ale myślę że sobie poradzę.
Weszliśmy do jakiejś uroczej małej kawiarni i wypiliśmy po kawie. Gdy zbieraliśmy ku wyjściu, nieśmiałe spytałam.
- Marco? - popatrzyłam na blondyna.
- Słucham?
- Nie chce wyjść na jakieś bojaźliwe dziecko, ale czy mógłbyś mnie odprowadzić? - popatrzyłam z nadzieją.
- Jasne, ale to nawet nie było co pytać, nie spałbym spokojnie, jakbym sobie pomyślał, że sama szłaś przez nieznane Ci miasto.
- Dziękuje Ci bardzo. - przytuliłam się do niego.
- Nie ma za co.
- Wyszliśmy z kawiarni i przymierzaliśmy się do przejścia przez pasy.
- Poczekaj, bo chyba zostawiłem portfel na kadzie w kawiarni, za sekundę tu jestem. - pobiegł w stronę lokalu.
Stojąc tak, w pewnym momencie poczułam że kręci mi się w głowie, zrobiły mi się mroczki i... ocknęłam się powoli na ulicy. Podniosłam głowę i spostrzegłam, że leże na środku pasów, a z drugiej strony jedzie wielki tir. Kierowca mnie nie widzi. Chciałam się ruszyć. Ale nie mogłam. Strach mnie sparaliżował. Głowa by uciekała, a nogi nie dają rady.
Zamknęłam oczy i w ciszy czekałam, aż ciężarówka mnie uderzy.
Nagle poczułam, że silne ramiona podnoszą mnie z ulicy. Myślałam, że to już koniec. Ale wtedy ujrzałam twarz Marco. Przetarłam oczy i jakby normalny obraz wrócił.
- Co się stało...ja jeszcze żyje? Przecież ... -zacinałam się.
- Spokojnie, cicho, już wszystko dobrze, zapomnij o tym co się miało stało. - Marco dalej trzymał mnie na rękach.
- Dziękuje Ci, dziękuje gdyby nie ty ten tir by mnie zabił. - cicho zaczęłam płakać.
- Nie płacz Esia, wszystko jest dobrze - postawił mnie i mocno przytulił.
- Weź mnie do domu, proszę. - powiedziałam, dalej trzymając się uciskowo boku Marco, szłam razem z nim.
Przed furtką puściłam się blondyna.
- Jeszcze raz dziękuję. - przytuliłam go. - I przepraszam z kłopot.
- Niczym się nie przejmuj, leć do domu, do łóżka i śpij spokojnie.
Zrobiłam tak, jak kazał. Przyszłam i od razu poszłam spać.
______________________
Po długiej nieobecności witamy was.
Ten rozdział był krótki, ale postaramy się, aby następny był lepszy.