wtorek, 22 lipca 2014

Kolejny blog ((:

Założyłyśmy kolejnego bloga. Tym razem naprawdę puściłyśmy wodzę fantazji i piszemy coś kompletnie z innej beczki ((:
Opowiadanie o dwóch przyjaciółkach - Lei i Leny, a także o dwóch piłkarzach  - Gareth'ie Bale'u i Thibaut'cie Courtois.
Przypominamy że historia jest zmyślona i nigdy się nie wydarzyła (jak i nie wydarzy).
ZAPRASZAMY DO CZYTANIA! (((:
http://jestes-moja-lepsza-polowa.blogspot.com

poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział 13

Dopiero po przebudzeniu doszło do mnie, to co się stało zeszłego wieczoru. Gdyby nie Marco, to koniec ze mną. Nie potrafię pozbierać myśli. Jestem mu wdzięczna, ale nie wiem, jak mam się teraz zachowywać w stosunku do niego. Na pewno mu podziękuje przy najbliższej okazji.
Zeszłam na dół jakby nigdy nic. Do pokoju przez duże, czyste okno wpadały jasne promienie słońca. Wyciągnęłam rękę w kierunku stojącego na stole dzbanka z sokiem porzeczkowym i nalałam go do szklanki, którą wcześniej wzięłam z półki. Obróciłam krzesło w kierunku okna. Usiadłam wygodnie, oparłam łokcie o parapet, tak bym miała je pod głową. Przyglądałam się drzewom, ludziom idącym przez park z daleka, przelatującym ptakom... po prostu beztrosko dałam uciec wszystkim myślom. Z tego stanu wybudziła mnie schodząca na paluszkach Sara. - Dzień dobry. - O hej Saruniu, coś się stało? - zapytałam. - Nie, wszystko ok, tylko siku chciałam. - odpowiedziała szepetm i podreptała w strone łazienki. - Rodzice wstali? - spytałam małej po tym, gdy wyszła, - Nie, tylko mama.... - Co mama? Co mama? Co mnie obgadujesz mały draniu? - postać Ewy wyłoniła się zza schodów. Podeszła do córki, chwyciła ją w pasie zaplatając ręce wokół jej brzuszka i zakręciła nią dookoła robiąc przysłowiową "karuzele". - Hej, jak się czujesz? Wczoraj po tym spotkaniu z Marco wpadłaś do domu jak oszalała, a gdy poszłam potem sprawdzić co z tobą, to już spałaś. Coś się stało? - usiadła i popatrzyła na mnie z troską. - Nie, nic złego na szczęście się nie stało. Nie masz się o co martwić. - W tym momencie kurczowo chwyciłam się za głowę i zacisnęłam mocno powieki. Atak bólu głowy. Pierwszy w tym miesiącu. - Co się stało? Hej! Estera, co jest? - zaniepokoiła się Ewa. - Nie, nic - wydukałam w bólu - od paru tygodni mnie męczą ostre bóle głowy, ale to nic, przechodzi po paru chwilach. - Może masz migrenę? - Nie, raczej nie, to tylko nerwobóle - dalej kurczowo trzymałam się za miejsce bólu. - Chodź, pojedziemy do lekarza, sprawdzimy to - Ewa poderwała się z miejsca. - Nie no coś Ty, zostaw... to znaczy siedź- zrobiłam ruch ręką w stronę krzesła. - Co Ci szkodzi iść na badania? One nie są płatne, a mogą w razie czego pomóc, no chodź. - podeszła do mnie i chwyciła moją rękę. - No dobra - uległam. Zajechałyśmy do szpitala klinicznego, który znajdował się parę minut jazdy od centrum Dortmundu. W między czasie gdy jechałyśmy, ból prawie całkowicie ustał. - Dzień dobry, chciałam zapisać na badania tę dziewczynę. - Ewa wskazała na mnie. Postanowiłam usiąść na fotelu przed recepcją. - Dobrze, proszę wypełnić dane z karty - recepcjonistka podała zgłoszenie o zapis do ręki Piszczek. Usiadła koło mnie i wypytywała mnie o poszczególne pola do uzupełnienia. - Imię i nazwisko... Estera Rutkiewicz ... wiek... 22 lata... adres?
- Mam podać mój w Polsce czy....? - zawahałam się. Jakoś tak dziwnie mi się zrobiło, że znów muszę się kimś posłużyć, żeby cokolwiek zrobić, nawet jeśli chodzi tylko o adres, sęk w tym że nie mój prawdziwy. - w Pol... chociaż nie. Czemu....myślę, że nasz, przecież teraz mieszkasz w Niemczech - spojrzała tylko na mnie i dalej wpisywała. Już nic nie chciałam mówić. - Jeszcze tylko twój pesel, ale to wpisz sobie sama, bo nie chcę czegoś przekręcić, a mam do tego tendencję. - uśmiechnęła się bezradnie i podała mi arkusz i długopis. Wyciągnęłam z porfela karteczkę z peselem. Zawsze się może przydać, tak jak na przykład teraz. Czekaliśmy w poczekalni dobre pół godziny. Aż w końcu mnie zawołali. - Iść z tobą? - zapytała Ewa. - Jeśli chcesz, w sumie to nie znam jeszcze tak dobrze niemieckiego ze strony bardziej naukowej, więc jakbyś mogła - uśmiechnęłam się do niej. Poderwała się z miejsca i podąrzyła za mną do gabinetu. - Dzień dobry - przywitałam się z lekarką. - Witam, proszę usiąść - wskazała krzesło przed jej biurkiem - Więc, co pani dolega? - Dziś dostałam kolejnego ataku bólu głowy. - Kolejnego? - popatrzyła mnie spod okularów pani doktor Van Bolter - Czyli nie pierwszy raz panią to spotyka? - Tak... to znaczy dziś był pierwszy raz od około trzech tygodni - odpowiedziałam. - Dobrze, rozumiem - zapisała tą informacje - czy przyjmuje pani leki lub leczy się na coś przewlekle? - Nie - Czy jakieś zdarzenie z przeszłości mogło mieć według pani jakiś wpływ na bóle? Czy była pani na coś kiedyś ciężko chora albo miała jakiś uraz głowy? - nie spoglądając na mnie lekarka dalej wypytywała. - Chorowałam kiedyś na.... - zacięłam się. - Proszę mówić - zachęciła mnie Van Bolter - ...na anoreksje - dokończyłam. Lekarka zerknęła na mnie. - Jak dawno to było? - Hm... z sześć, siedem lat temu... - starałam sobie przypomnieć - czy to może być powód tych bóli? - Na razie nie wiem, nie mogę nic powiedzieć... zbieram jak najwięcej informacji, by posunąć dalsze kroki w kierunku wykrycia przyczyny, jeszcze tylko niech mi pani powie, czy wróciła pani do racjonalnego trybu życia i odżywiania? - Myślę że tak, fizycznie już jest w porządku - poprawiłam włosy. 
- Dobrze - zakończyła pisanie, odłożyła długopis do kubka z resztą długopisów i cienkopisów. Położyła obydwie ręce na biurku i popatrzyła na mnie - Nie ukrywam, że pani zaburzenia odżywiania mogą być powodem przewlekłego bólu, ale nie mamy pewności... by ją mieć, wyślę panią na dalsze badania - mówiąc to wstała i podała mi karteczkę ze skierowaniem na tomografie, biopsję z odcinka lędźwiowego oraz badanie krwi. Ewa podeszła i zerkła na pismo. - Przepraszam a czy była by możliwość zrobienia badań krwi jeszcze dzisiaj? - wtrąciła zbierając rzeczy z fotela. -Tak oczywiście. W żółtym budynku obok kliniki i szpitala znajduje się labolatorium, prosze się tam udać z tą kartką - podała Ewie kawałek papieru z wypisanymi schorzeniami które będą sprawdzane z wyniku. - Dobrze dziękujemy, do widzenia - wyszłyśmy z gabinetu. Skierowałyśmy się w kierunku laboratorium. Poprosiłam Ewe, by pokazała mi ten zapis. - Jeju... cholesterol, zakrzepica, tarczyca, trombocytopenia...itp. Nie wiedziałam, że z badań krwi można tyle rzeczy wykryć. Pobieranie krwi poszło szybko. Po wyniki mam się zgłosić za cztery dni, bo dużo ludzi ostatnimi czasy bada krew. Wróciłyśmy do domu. Weszłam do swojego pokoju. Wychodząc do lekarza nie zdąrzyłam nawet wrócić do pokoju po ładujący się telefon. Odłączyłam go od ładowarki. "Nowa wiadomość" widniało na ekranie. Dostałam SMS'a od Marco: "Jak się czujesz? Wszystko w porządku?" Odpisałam mu: "Tak, byłam dziś u lekarza i na badaniach, czekam na wyniki" - wysłałam. Był chyba blisko telefonu bo niecałe pół minuty później dostałam odpowiedz. 
"Trzymam kciuki, będzie dobrze (: Właśnie, trener prosił byś o 12 przyjechała na SIP, byś coś tam załatwia przed meczem i chce ustalić twój występ" Spojrzałam na zegarek - 11:10. - Jakoś się wyrobię - pomyślałam. 
"Ok, dzięki za informację " - odpisałam. W mgnieniu oka dostałam kolejnego SMS'a od Marco. "Jeśli chcesz, mogę po ciebie przyjechać. Też jadę na stadion, bo obiecałem załatwić paru znajomym bilety na mecz więc, tak czy siak muszę się tam wybrać." - Jaki on miły - aż uśmiechnęłam się do telefonu 
"Jak to nie problem to zabiorę się chętnie". Ledwo wstałam z łóżka,a już otrzymałam odpowiedź. "Pewnie że nie problem, będę o 11:40, pasuje?" - odczytałam "Pasuje" - na tym skończyłam SMS'owanie z Marco. No dobra, mam pół godziny więc się ogarnę. Poszłam pod prysznic. Gdy wyszłam z łazienki, była 11:23. Wygrzebałam jakieś ubrania: 

Nałożyłam tylko maskarę, bezbarwny błyszczyk i czekałam na Marco przed domem na tarasie. Było dość ciepło ale wiał chłodny wiatr. Marco był punktualny. Wsiadłam do jego samochodu.  - Hej - przywitałam się zapinając pasy.  - Cześć, to co jedziemy?  - Prowadź - uśmiechnęłam się do niego. U Reus'a w radiu leciała jakaś amerykańska stacja muzyczna.  Rihanna - Diamond. Zapominając o tym gdzie jestem i z kim zaczęłam nucić:


So shine bright, tonight, you and I 

We’re beautiful like diamonds in the sky 

Eye to eye, so alive...


- Ty to masz talent - odezwał się nagle Marco. Oblałam się rumieńcem. Jak w hipnozie, w ogóle zapomniałam że on tu i teraz jest ze mną.  - Przepraszam cię, wyje ci na całe auto - poprawiłam włosy tak by nie widział mojej twarzy.  - No przestań, słuchać Ciebie, to jak słuchać głosu anioła - skomentował. Widziałam ukradkiem przez kosmyki włosów, że uśmiecha się pod nosem.  - Daj spokój - skomentowałam i klepnęłam go delikatnie w ramie.  Jechaliśmy jeszcze z pare minut, słuchając radia. Podawali że jakiś samolot lecący z Paryża do Lizbony rozbił się.  - No to wysiadamy. - odezwał się Reus, w czasie gdy ja wsłuchiwałam się w transmisję.
Zaparkowaliśmy przed WestfalenStadion i ruszyliśmy w stronę szatni gdzie miał przebywać Klopp.  Po drodze zadzwonił mój telefon. Nieznany numer.  - Halo? - odebrałam  - Estera? Estera to ty? - usłyszałam znajomy głos. Nie wierzyłam w to co słyszę...  ________________________


Jezu możecie nas zabić, ale w końcu jest... sama nie mogę uwierzyć że w końcu go napisałam XD SUKCES bo przez całe półrocze nie mogłam go skończyć a uwierzcie mi 2/5 tego rozdziału były u mnie w notatniku jakoś od lutego ;-;
W następnym wszystko zacznie się komplikować...

poniedziałek, 31 marca 2014

Informacja

Witamy was kochani!
Bardzo chciałyśmy przeprosić, że rozdziały nie pojawiają się często (obowiązki szkole nam na to nie pozwalają), ale obiecujemy Wam, że za niedługo zrobimy wielki powrót i pojawią się od razu z dwa rozdziały. W końcu musimy wam to jakoś wynagrodzić <3
To do przeczytania, trzymjacie się i kibicujcie chłopakom w meczu środowym z Realem ((:

wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 12.

Tuż pod domem spostrzegłam że Piszczków wnoszących jakieś pudła do domu.
- Hej, już jestem - krzyknęłam zza furtki.
- O to dobrze - usłyszałam odpowiedz.
Idąc ku Ewie i Łukaszowi potknęłam się o coś i prawie zabiłam. W ostatniej chwili utrzymałam równowagę. Piszczka to wprawiło w nagły napad śmiechu.
- Łukasz przestań, ta chudzinka mogła się połamać a ty się śmiejesz - zganiła go Ewa.
- Ewa, daj spokój, niech się śmieje, musiało to wyglądać komicznie - uspokoiłam ją - a tak w ogóle to co to za pudła?
- To nowe rzeczy do mieszkania, różne dywany, firanki, naczynia, świeczki, garnki, ozdoby i takie tam.
- Skąd tego aż tyle?
- Pokupowaliśmy większość przez internet, niektóre pozamawialiśmy osobiście w sklepach a niektóre to rzeczy z naszego starego domu w Polsce.
- Aa okey, pomóc?
- Nie, nie trzeba, jeszcze dwa tylko zostały- mówiąc to Łukasz zniknął za drzwiami wejściowymi z dużym kartonem.
- Ej czy będę mogła dziś gdzieś wyjść wieczorem? - zapytałam.
- Hmm no nie wiem... ale raczej tak... choć w sumie to zależy gdzie - zainteresowała się Ewa.
- Spokojnie nie pójdę na żadne gangi, na pety czy wódkę.
- Nie oto nawet mi chodzi...po prostu w mieście wieczorem często można trafić na pijanych kiboli i różnych typów... chodzi o to by po prostu nic się nie stało, by ci ktoś krzywdy nie zrobił.
- Spokojnie, na prawdę, będę w dobrych rękach.
- Tak? A to z kimś się spotykasz? Z kim młoda damo? - Łukasz udając surowego rodzica właśnie z powrotem wyszedł na dwór.
- A no z panem Reus'em, na spacer - odpowiedziałam radośnie. Na samą myśl o blondynie uśmiech mimowolnie pojawiał mi się na twarzy.
- A nim to chyba można normalnie pogadać.
- Jasne ze można, Reus jest fajny, dobry z niego przyjaciel i jest bardzo czuły - skwitował Łukasz.
- Przyjdzie tu po Ciebie? - Ewa wyraźnie nie do końca była przekonana moim wyjściem.
- Tak, o 18.
- No widzisz, tak krótko tu jesteś i już wie kto fajny, a kto nie fajny. - zaśmiał się Łukasz.
- Borussia Dortmund najlepsza - krzyknęła Sara, która nagle pojawiła się w drzwiach.
- Oczywiście - zasalutowałam- To jak na pewno wam nie pomóc?
- Nie na pewno, ale idź do swojego pokoju i tam masz parę rzeczy do niego i dla Ciebie. - oznajmiła Ewa.
Pobiegłam na górę w stronę czasowo mojego pokoju. Stanęłam w progu, a moim oczom ukazały się dwa duże pudła na środku pokoju. Szybko się uwinęłam z wyładowaniem ich. Była tam nowa zasłona, jakaś pościel, parę wieszaków i wiele innych rzeczy. Natomiast w drugim pudle były pojedyncze worki z ubraniami i to takimi ogarniętymi. Były tam trampki, kamizelki dżinsowe, spódniczki, swetry i wiele innych ładnych i modnych rzeczy.
- Mam tylko nadzieje że nie kupili tego ze względu na mnie - myślałam.
Cały dzień przeleżałam w łóżku. Nic nie jadłam oprócz śniadania, znowu czuje się jak podczas choroby, oczy by jadły a brzuch rzygał, taka prawda. Chciałbym coś zjeść, ale jest mi lekko niedobrze. O 17:20 postanowiłam ruszyć tyłek i się ogarnąć przed przyjściem Marco. Stwierdziłam, że to tylko zwykły spacer, więc nie będę się stroić i ubierać w jakieś suknie i szpilki. Wybrałam zwiewną spódniczkę, jakąś bluzeczkę i wygodne baleriny :



Moim makijażem stała się zwykła maskara i bezbarwny błyszczyk. Jest na tyle ciepło, że jakbym nałożyła jakąś tapetę to za dwie sekundy spłynęłaby ze mnie.
A tak po za tym to nie lubię się malować. Korzystam póki mogę z tego, że nie mam obwisłych zmarszczek i siwych włosów.
Włożyłam do torebki mój najdroższy skarb, czyli telefon, portfel, małą szczotkę do włosów, perfumę i klucze od domu.
Marco przyszedł punktualnie o 18. Pobiegłam mu otworzyć.
- Hej, ślicznie wyglądasz. - skomplementował mnie na przywitanie.
- Hej po raz drugi. - uśmiechnęłam się. - Ty też niczego sobie.
Miał na sobie ciemne dżinsy, biały t-shirt i czarną skórzaną kurtkę.
- No to idziemy? - zapytał.
- Już, tylko powiem Ewie że idę.
Weszłam do salonu, a tam Ewa układała z Sarą puzzle, a Łukasz zawieszał nowe firanki,
- Marco już przyszedł, więc zmykam.- oznajmiłam.
- Okej, baw się dobrze. - posłała mi uśmiech Ewa.
Wyszliśmy z domu i powoli ruszyliśmy w stronę głównej ulicy.
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Szczerze, to nie wiem. - zaśmiał się pod nosem. - Może najpierw przez centrum miasta, do parku?
- Ty tu rządzisz, ja tu tylko oglądam widoki i Ci towarzysze,
- Haha, więc chodźmy. Szliśmy minute w ciszy aż końcu Marco się odezwał.
- Powiedziałabyś mi jak to się stało, że jesteś tu, w Dortmundzie? Chyba ze to zbyt prywatne.
Hmm, Marco wydawał się fajny po za tym, co mam do stracenia, najwyżej mnie wyśmieje.
- Mogę ci powiedzieć, choć nie wiąże z tym dobrych wspomnień.
- Ja nie naciskam, jeśli miałoby Ci to zepsuć humor to nie muszę wiedzieć. - zatroskanym głosem oznajmił.
- Wiesz co? Póki co ci powiem, że stało się to za sprawą mojego ojca, jak to się potem okazało, przez spisek.
- Aha, dobra nie psujmy sobie humoru. Pokaże Ci śliczny park, co ty na to?
- Jasne - uśmiechnęłam się szeroko i podążyłam za Reus'em.
Szliśmy ulicą, dość tłoczną, mijaliśmy wiele budynków mieszkalnych i sklepów. Marco opowiadał mi rożne przygody związane z danymi miejscami.
Zatrzymaliśmy się przy Westfalenpark.
- Jak pięknie. - zaczęłam się rozglądać dookoła.
- Wiem, raczej nie zabrał bym Cię w jakieś byle jakie miejsce. - popatrzył na mnie i urczo się uśmiechnął.
Ja nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc się po prostu odwzajemniłam uśmiech.
Spacerując beztrosko po parku, dowiadywaliśmy się o sobie różnych rzeczy. Nawet nie wiem kiedy opowiedziałam mu o tym,  jak się tu znalazłam.
- No, i do tej pory jestem u Łukasza i Ewy na łasce - zakończyłam.
- Rozumiem Cię. Domyślam się że jest ciężko.
- Było wcześniej, już się z tym oswoiłam. Teraz postanowiłam że rozpocznę nowe życie.
- To znaczy?
- No mam już prace, a raczej hobby na zarobki, znajdę i wynajmę sobie dom i poszukam jakieś prawdziwej roboty.
- Jak będziesz potrzebować pomocy, to zawsze możesz się do mnie zgłosić.
- Dziękuje, ale myślę że sobie poradzę.
Weszliśmy do jakiejś uroczej małej kawiarni i wypiliśmy po kawie. Gdy zbieraliśmy ku wyjściu, nieśmiałe spytałam.
- Marco? - popatrzyłam na blondyna.
- Słucham?
- Nie chce wyjść na jakieś bojaźliwe dziecko, ale czy mógłbyś mnie odprowadzić? - popatrzyłam z nadzieją.
- Jasne, ale to nawet nie było co pytać, nie spałbym spokojnie,  jakbym sobie pomyślał, że sama szłaś przez nieznane Ci miasto.
- Dziękuje Ci bardzo. - przytuliłam się do niego.
- Nie ma za co.
- Wyszliśmy z kawiarni i przymierzaliśmy się do przejścia przez pasy.
- Poczekaj, bo chyba zostawiłem portfel na kadzie w kawiarni, za sekundę tu jestem. - pobiegł w stronę lokalu.
Stojąc tak, w pewnym momencie poczułam że kręci mi się w głowie, zrobiły mi się mroczki i... ocknęłam się powoli na ulicy. Podniosłam głowę i spostrzegłam, że leże na środku pasów, a z drugiej strony jedzie wielki tir. Kierowca mnie nie widzi. Chciałam się ruszyć. Ale nie mogłam. Strach mnie sparaliżował. Głowa by uciekała, a nogi nie dają rady.
Zamknęłam oczy i w ciszy czekałam, aż ciężarówka mnie uderzy.
Nagle poczułam, że silne ramiona podnoszą mnie z ulicy. Myślałam, że to już koniec. Ale wtedy ujrzałam twarz Marco. Przetarłam oczy i jakby normalny obraz wrócił.
- Co się stało...ja jeszcze żyje? Przecież ... -zacinałam się.
- Spokojnie, cicho, już wszystko dobrze, zapomnij o tym co się miało stało. - Marco dalej trzymał mnie na rękach.
- Dziękuje Ci, dziękuje gdyby nie ty ten tir by mnie zabił. - cicho zaczęłam płakać.
- Nie płacz Esia, wszystko jest dobrze - postawił mnie i mocno przytulił.
- Weź mnie do domu, proszę. - powiedziałam, dalej trzymając się uciskowo boku Marco, szłam razem z nim.
Przed furtką puściłam się blondyna.
- Jeszcze raz dziękuję. - przytuliłam go. - I przepraszam z kłopot.
- Niczym się nie przejmuj, leć do domu, do łóżka i śpij spokojnie.
Zrobiłam tak, jak kazał. Przyszłam i od razu poszłam spać.
______________________
Po długiej nieobecności witamy was.
Ten rozdział był krótki, ale postaramy się, aby następny był lepszy.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 11.

Obudził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości na Facebook'u.
- O nie, jest weekend, nie chcę mi się wstawać. - wymamrotałam podnosząc głowę. - Walić to. - i znowu oklapłam na poduszkę. Na chwilę miałam spokój który niestety nie trwał długo, gdyż zaczął dręczyć mnie dzwonek telefonu.
- Czego wy chcecie? - powiedziałam zirytowanym i zaspanym głosem. Chwyciłam telefon i przeciągnęłam zieloną słuchawkę po ekranie, nie patrząc od kogo odbieram.
- Halo? - przetarłam oczy.
- Cześć Esia!- usłyszałam głos Tamary.
- O Tamara, cześć.
- Jak tam u cioci?
O nie, nie powiedziałam jej! Co ja teraz zrobię?! Chyba powinnam powiedzieć jej całą prawdę.
- No wiesz, bo muszę Ci coś powiedzieć. - zaczęłam. - No bo, bo ja nie jestem u cioci.
- Co?! Jak?! To gdzie Ty jesteś?! - krzyknęła do słuchawki.
- No w Dortmundzie.
- W jakim Dortmundzie?! Co ty wygadujesz?! Okłamałaś mnie? - ostatnie dwa słowa powiedziała spokojnie, z niedowierzaniem w głosie.
- Nie to nie tak! Nigdy w życiu bym Cię nie okłamała, przecież wiesz.
- No to o co chodzi? - spytała z drżącym głosem.
- Już Ci mówię.
Zostałam zmuszona by wszystko jej wytłumaczyć. W czasie opowieści Tamara ani razu się nie odezwała.
- No wiec tak tu się znalazłam... - zakończyłam "opowiadanie" - I mieszkam u Piszczków, ale to chyba mało istotne.
Odpowiedziała mi cisza w słuchawce.
- Jesteś? Halo?
- U kogo?! - w końcu się odezwała.
- No u Piszczków. - westchnęłam - Łukasza i Ewy.
- Haha! - wybuchła śmiechem. - Ty chyba nie mówisz na serio? - jej ton zmienił się na poważny.
- Poważnie, przysięgam! - powiedziałam z irytacją w głosie.
- ... okej... to co ty teraz zrobisz? Zostaniesz tam? - wypytywała.
- Nie, jasne że im nie będę siedzieć na głowie. Zostaje u nich parę dni. Jestem w trakcie szukania mieszkania w Dortmundzie, ponieważ dostałam tu pracę.
- Czyli ty już nie... Jaką pracę? - zainteresowała się.
- No, jakby to ująć żeby nie zabrzmiało głupio... śpiewam na meczach Borussii, dla rozrywki...
Boże, zabrzmiało to jeszcze gorzej niż myślałam.
- Ty śpiewasz?!I to dla Borussii?! Tej Dortmund?!
- Tak, dla BVB. - powiedziałam w miarę spokojnym tonem, mimo iż się denerwowałam.
- ... no dobrze, powiedzmy że to do mnie dotarło, ale czemu mi od razu tego nie powiedziałaś? - spytała z wyrzutem.
- Ja nie wiem, skąd mam wiedzieć? Do mnie dalej nie dociera to, że jestem gdzie jestem, a nie chciałam byś się martwiła... masz inne problemy, chociaż by ze zdrowiem swojej mamy...
- Ty się nie martw o mnie tylko o siebie... jezuu... przecież bym ci przelała jakieś pieniądze na konto gdybym wiedziała...
- No właśnie o tym mówię. - przerwałam jej. - Ja po prostu nie chciałam Cię martwić, już i tak dużo ze mną przeszłaś, a ja nie potrzebuje pieniędzy tylko kogoś, wsparcie... - mówiłam z coraz to większa rozpaczą. - Ja jestem tu sama! - wybuchłam płaczem.
- Estera, błagam... nie płacz... przepraszam ja tez nie powinnam była ci teraz wyrzutów robić... proszę nie płacz... - zaniepokojona Tamara, próbowała mnie uspokoić.
- Nie przepraszaj to moja wina, ja mogłam...
- Cicho .. już spokojnie uspokój się... Wiesz co? Zrobimy tak, ja przyjadę tam do Ciebie i Ci pomogę. I tak miałam szukać jakiejś uczelni.
Wiedziałam że mi to zaproponuje... ale nie chcę jej teraz sprawiać kłopotów.
- Dziękuje ci za troskę, ale nie możesz się mną zamartwiać, poradzę sobie. - uspokajałam się powoli i zapewniałam ją mimo iż sama nie wierzyłam w to co mówię.
- Ale ja jestem twoją przyjaciółką, siostrą... jesteśmy przecież siostrami. A ja nie gdy w życiu nie zostawię siostry w potrzebie. Przylecę do Ciebie, obiecuję. - dalej mówiła.
Jej głos był taki szczerzy. Od zawsze wiedziałam że na Tamarę mogę liczyć zawsze. Dziękuje Bogu że dał mi właśnie ją!
- Nawet nie wiesz jak ci dziękuję, ja nie wiem co bym bez ciebie zrobiła, kocham Cię.
- Już nie płacz, tak jak mówiłam znajdę jakiś lot do Dortmundu i przylecę do Ciebie, też cie kocham... ale już spokojnie i masz się trzymać... ale powiedz mi jeszcze, gdzie dokładnie Piszczkowie mieszkają?
- O rany... ja nie mam pojęcia. Wiesz co? Wyślę Ci dziś SMS'em adres, a ty mi napisz jak znajdziesz lot, okej?
- Ok... jasne... dobra, trzymaj się kochana i pamiętaj że zawsze jestem z Tobą. - powiedziała z troską i uczuciem w głosie.
- Paa, jeszcze raz dziękuję. - mówiąc to rozłączyłam się.
O jeny, co to było? Dziwne że się na mnie nie wkurzyła i nie trzasnęła telefonem o ścianę. Ale nie, ona mnie wysłuchała i mi pomoże... jest naprawdę kochana... jest moją siostrą...
Leżałam na łóżku jeszcze długo, próbując sobie odtworzyć to co powiedziałam Tamarze. Czy dobrze zrobiłam? Tego nie wiem. Ale nie chcę, by musiała mieszkać w obcym mieście z mojego powodu, mojej głupoty i naiwności. Może porozmawiam z Ewą na ten temat później.
Postanowiłam wstać z łóżka i w końcu zejść do kuchni, zrobić śniadanie. Stanęłam przed szafą z lustrem. Zdjęłam piżamę tak że zostałam w samej bieliźnie. Bacznie przyglądałam się sobie w odbiciu i momentalnie wszystkie wspomnienia wróciły. Głodówki, depresja, wredna pani psycholog. Obróciłam się wokół własnej osi parę razy i doszłam do wniosku że jestem za chuda.
- Prawdopodobnie więcej tłuszczu już nie nagromadzę więc może zapisze się na siłownię, by lepiej wyglądać... hm nie wiem... zobaczę. - myślałam dalej się sobie przyglądając.
Otworzyłam drzwi szafy i postawiłam na ten zestaw:


Dziś w Dortmundzie, pogoda wyglądała nijak. Chmury. Chmury wszędzie. Ubrałam się w strój, który był tak zwykły że chyba bardziej się nie dało. W sumie co się będę stroić jeśli jedyne co na dziś planuję to: zero planów.
Poszłam jeszcze do łazienki spiąć włosy w schludnego kucyka, którego rad nie rad trzeba było jednak popsikać odrobiną lakieru, by moje blond włosy nie rozchodziły się w cztery strony świata.
Schodząc po schodach usłyszałam jak zwykle radosny głos Ewy.
- Dzień doobry... - przeciągnęłam przywitanie, gdyż niefortunnie ziewnęłam.
- A witam, witam, jak tam po wczorajszej imprezie? Z tego co pamiętam, ty za dużo chyba tam nie piłaś, nie? Więc chyba leku na kaca nie chcesz? - dopytywała Ewa, równocześnie podając mi miskę na stół i płatki.
- Hahah, nie ja nie potrzebuję. - zajęłam miejsce przy stole. - A jak się Łukasz trzyma?
- Nawet mi nie mów. - Ewa oparła się o lodówkę i skrzyżowała ręce na piersi. - W nocy chyba trzy razy leciał do łazienki wymiotować. A dziś ledwo wstał na trening. Próbował się wymigać ale ja byłam na tyle stanowcza że jedyne na co mógł z mojej strony liczyć to kop w dupę. - usiadła obok mnie.
- Stanowcza Ewa - zaśmiałam się.
- Inaczej się nie da... posłuchaj, byłabyś miła i skoczyła do sklepu po chleb, cukier i kawę? Bo ja muszę jechać z Sarą do lekarza, gdyż coś mi cały czas pokaszluje a nie może być chora. Ma za tydzień występ z baletu i jeśli to przeziębienie żeby się kurowała do tego czasu.
- Oczywiście że pójdę.
- Jezu, nawet nie wiesz jak ci jestem wdzięczna. - wyraźnie odetchnęła z ulgą i pobiegła do przedpokoju po torebkę. Wyjęła z niej swój granatowy portfel z złotym logo ' GUCCI ', wyciągnęła dwadzieścia euro i położyła na stół.
- Ty nie bądź mi wdzięczna... to ja powinnam robić ci za służącą, w zamian za wzięcie mnie pod swój dach. - przypomniałam jej.
- Oj już przestań, robię to, bo wydajesz się być wyjątkowa. - posłała mi anielski uśmiech - Byle jakiej osobie bym nie pozwoliła mieszkać z nami... tak miało widocznie być. Dobra ja lecę, bo potem mam fryzjerkę. Przyjadę za jakaś godzinę, przywieść Sarę do domu. Będę jakoś o czternastej w domu. Łukasz wcześniej powinien wrócić z treningu, więc zajmie się Sarą a ty będziesz miała wolne popołudnie.
- Ok... spokojnie i tak nie mam planów na później. Jedyne to przeżyć. - zaśmiałam się.
- No to nie ma problemu. Saraaa! Idziemy! - stanęła przed schodami i nawoływała córkę.
- Idę mamo! - rozległ się dziecięcy głos ze schodów.
- Hej Sarunia. - przywitałam się.
- Esia! - podbiegła do mnie i uścisnęła mnie mocno.
- Dobra, dobra... na czułości teraz nie ma czasu, bo się spóźnimy. - stwierdziła Ewa, wyciągająca rękę z kurtką w stronę córki.
- Dobrze mamo. Pa Esiu! - pomachała mi mała Piszczkowa na pożegnanie.
- Pa malutka.
- No to się trzymaj ... tylko proszę nie zapomnij iść do tego sklepu. - prosiła Ewa
- Nie zapomnę. - zapewniałam. - Na razie! - machnęłam jej na pożegnanie.
Ewa wyszła z domu. Odpaliła auto i pojechała.
Postanowiłam zjeść nastrojone przez Ewę płatki z mlekiem i posprzątać po śniadaniu, bo to chyba jedyna czynność jaką Ewa mi pozwala robić w zamian za mieszkanie tu. Jest taka kochana. Martwi się o mnie i nie chce bym za dużo się przemęczała. Gdybym ja miała taką mamę na pewno bym nie wyglądała tak jak wyglądam... Po zakończonych domowych czynnościach jeszcze tylko szybko poszłam do łazienki by ułożyć ładnie grzywkę. Nie chciałam rozpuszczać włosów. Anoreksja tak mi je wyniszczyła że z mojego punktu widzenia to tylko paręnaście kosmyków blond siana a w kucyku nabierały jakimś cudem odrobinkę większej objętości.
Stanęłam przed lustrem, chwyciłam grzebień i starannie przeczesywałam grzywkę jednocześnie pryskając ją trochę lakierem. Gdy mój szczep kosmyków na czole potocznie zwany grzywką, został uczesany a włosy poprawione, wzięłam pieniądze i wyszłam z domu.
Była godzina jedenasta, a ulice Dortmundu już tryskały życiem. Dzieci bawiły się na placu zabaw, dorośli podążali do pracy na późniejsze zmiany, a uczniowie wagarujący błąkali się po galeriach i ulicach. Wybrałam cichszą drogę przez park. Idąc wsłuchiwałam się w ćwierkanie ptaków, głos klaksonów dochodzący z główniej ulicy, szum drzew i rozmowy ludzi przechodzących koło mnie. W końcu doszłam do końca spokojniej alejki i moim oczom ukazały się pierwsze większe budynki i fabryki. Skręciłam w prawo, na chodnik który prowadził do sklepu spożywczego niedaleko centrum miasta. Na drzwiach widniał wielki napis 'Willkommen' więc mocno popchałam drzwi i weszłam do środka.
- Całkiem duży jest ten sklep. - mówiłam cicho pod nosem, jednocześnie zabierając mały koszyk. Szybko odnalazłam półkę z przyprawami i zgarnęłam z niej cukier, po czym poszłam do przedziału z kawami i herbatami. Stanęłam przed regałem i bacznie się przyglądając produktom. Nie mogłam dostrzec kawy jaką pije Ewa więc zrobiłam krok w tył, by mój zasięg wzroku się powiększył. Niestety niefortunnie o coś uderzyłam plecami. A raczej kogoś. Aż podskoczyłam.
- Przepraszam, nie chciałam. - mówiąc to, odwróciłam się, by zobaczyć o kogo uderzyłam. Moim oczom ukazał się Marco...
- Hej, nie przepraszaj. - uśmiechnął się serdecznie. - Nic ci się nie stało?
- O cześć Marco - odwzajemniłam uśmiech. - Nie mi nic. To ja przecież na ciebie wpadłam.
- To mi w takim razie też nic nie jest.
- Ciesze się. A ty nie na treningu? - zaciekawiłam się.
- Właśnie się skończył, więc mamy wolne. - powiedział dumnie.
- Co... tak dziś daliście dokopać Klopp'owi że was wcześniej wypuścił? - zaśmiałam się.
- Co, my..niegrzeczni? No coś ty - mówił ironicznie Reus i również zaczął się śmiać. - A właśnie trener prosił byś jutro tam wpadła w czasie treningu bo chce coś tam obgadać z Tobą przed piątkowym występem
- Aaa... faktycznie! Dzięki że mi przypomniałeś... tak to bym pewnie zapomniała jak zwykle. - klepnęłam go delikatnie w ramię.
- No widzisz, co ty byś beze mnie zrobiła, hm... - udawał że się zastanawia po czym zaczął się znów śmiać a ja razem z nim. On tak uroczo się śmieje. Wymiękam.

- A właściwie to jakie masz na dziś plany? - zapytał w końcu.
Chyba się zaczerwieniłam.
- Zero planów a ty? - odpowiedziałam
- Ja też. Tak sobie myślę...może się przejdziemy na jakiś spacer wieczorem? Pokaże ci Dortmund bo chyba miasta jeszcze nie znasz ? - zapytał skrępowany i znacząco się podrapał po karku wyczekując na moją reakcje.
Marco Reus chce się ze mną umówić! Zaraz padnę!
- Bardzo chętnie - posłałam mu delikatny uśmiech.
- To wpadnę po ciebie o 18 ok?
- Dobrze, będę czekać
- To do zobaczenia, Esterko - pożegnał się i zniknął za regałem
- Paa - uniosłam trochę głos ale nie wiem czy mnie usłyszał.
O jezuu umówił się ze mną. Ciesze się ale z drugiej strony wiem ze i tak z tego nic nie będzie bo ona taki sławny a ja taka zwykła. Nie chce sobie nadziei robić wiec pójdę na to spotkanie jak przyjaciel do przyjaciela. I tak będzie najlepiej.
Odszukałam szukanej kawy i chleb, zapłaciłam i ruszyłam z powrotem w stronę domu. Wracając nuciłam sobie
______________________________________
Bardzo długa nas nie było no ale cóż......
Następny będzie szybciej :))

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 10.

- ... może by ktoś dodał życia tej impre... spotkaniu towarzyskiemu. - poprawił się i spojrzał niewinnie na Ewę. Ta tylko teatralnie przewróciła oczami, a wszyscy zaczęli cicho chichotać. - No mniejsza o to. Mam propozycję, by nasza Estera. - popatrzył na mnie. - Zaśpiewała nam parę piosenek? Co wy na to? - rozejrzał się po gościach. Długo nie musiał czekać na reakcje.
- Jak na lato. - krzyknął Mats.
- Oczywiście! - dodała Ania.
Popatrzyłam na Mario który poklepał mnie w ramie.
- Yyy... - nie wiedziałam co powiedzieć.
- No idź. - powiedział do mnie Reus i się lekko uśmiechnął - Dasz radę.
- No ok. - odpowiedziałam.
Wstając, puściłam Łukaszowi groźne, a zarazem śmieszne spojrzenie.
- Zastrzelę Cię. - powiedziałam po polsku by nikt nie wiedział co mówię... no oprócz Polaków.
- Też Cie lubię. - uśmiechnął się do mnie jak dziecko. - Co chcesz zaśpiewać?
- No nie wiem...
- A co masz? - otworzył mój laptop, który leżał na szufladzie w pokoju gościnnym.
- No wiele tego.
- Ej, bo my tu nic nie rozumiemy. - skierował do nas oburzony Mats.
Fakt, dalej mówiliśmy po polsku.
- Zaraz zobaczysz... - powiedziałam mu i znów zwróciłam wzrok na ekran Mac'a
- O weź to. - wskazał palcem na utwór.
- A jest odpowiednie?
- Tak.. dasz sobie radę. - zapewniał Łukasz.
- Dobra. - poddałam się. - Masz może mikrofon?
- Jasne... Sara uwielbia robić sobie karaoke. - uśmiechnął się szeroko i wyciągnął z szuflady sprzęt.
Jeszcze raz zerknęłam  na piosenkę i kliknęłam "odtwórz"

Śpiewałam i dobrze się bawiłam ... jaka piosenka, takie odczucia. Wszyscy nie odrywali ode mnie wzroku. Spoglądałam na każdego. Pierwszy raz poczułam że na prawdę robię coś niezwykłego. Po skończonym utworze musiałam chwilę odetchnąć. Ledwo mnie wypuścili z salonu, bo darli się o kolejny występ.
- Chwila... błagam. - oznajmiłam prosząco.
Wyszłam do łazienki chlapnąć twarz wodą i poprawić makijaż. Gdy wróciłam, rzuciłam się na jedną z wolnych sof a w pokoju. Większość była teraz przy stole lub w kuchni. Nagle poczułam, że ktoś siada obok mnie.
- Świetne to było. - usłyszałam czyiś głos. Wydawał się znajomy. Obstawiam Marco, Błaszcza lub Matsa.
- Cieszę się. - powiedziałam niewyraźnie, bo dalej leżałam plackiem z głową wtopioną w poduszkę. Jakoś nie chciało mi się jej podnosić.
- Piwka? - spytał "ktoś".
- Może potem. - mruknęłam w dalszym ciągu leżąc.
- Spoko... a co tam właściwie u Ciebie?
- Jakoś leci... trochę zmęczona jestem ... wiesz jednak takie śpiewanie męczy trochę. - zakończyłam.
- Dasz radę śpiewać?
- Chyba dam. Jeszcze aż tak źle nie jest. - uśmiechnęłam się w poduszkę tak że nikt nie widział.
- To Cię zaniosę na podest. -zachichotał.
- Haha dobry kawał, przecież nie będziesz niósł takiego pączka jak ja. - podniosłam głowę. To Marco zalewał mnie pytaniami i zagadywał.
- Ty pączek?! Chyba jego nie widziałaś. - wskazał na Mario, który siedział niedaleko i słuchał naszej rozmowy.
- Ej no... nie rań. - oburzył się.
- Przepraszam kluskowcu mój. - ręce ułożył w kształt serca i przyłożył do swojej klatki piersiowej tak, by przyjaciel widział.
- To cie nie usprawiedliwia i nie upoważnia do nazywania mnie pączkiem. - pokazał mu język. Zaczęłam się śmiać.
- Depce z was głupie... ale za to was lubię - dłoń złożyłam w pięść i delikatnie uderzyłam nią w umięśniony biceps Marco.
- Też Cię lubię... lubimy. - zmienił słowo i troszkę się zarumienił.
Ja tylko się uśmiechnęłam przyjaźnie. Zostałam znów wywołana na podest, by śpiewać.
- Może być coś polskiego? - zapytałam Łukasza, gdy stałam już koło niego.
- Jasne... ale co proponujesz?
- Umiesz "Jutra nie będzie"? - zapytała Ania, która właśnie szła w moją stronę.
- No, uwielbiam tą piosenkę. Ok tylko ani Marco, ani Mario, Mats, Cathy czy ktoś tam jeszcze z Niemiec czy skądś...nie zrozumieją. - stwierdziłam.
- Ale my zrozumiemy. -zrobiła chamski uśmiech.
- My wredni i okrutni. - zachichotałam szyderczo.
- Ej słuchajcie! - podniosłam rękę i machałam nią, by zwrócić na siebie uwagę. W momencie wszyscy zamilkli. - No więc zaśpiewam wam coś po polsku... ale wiem niestety ze część was nie zrozumie tekstu. - popatrzyłam bezradnie na Reus'a i Götze'go,  siedzących na kanapie - Więc później przetłumaczę. - zakończyłam.
- No wiesz?! - stwierdził "urażony" Mats.
- Oj nie obrażaj się. - posłałam mu błagalny uśmiech.
- Nie obrażę się, jak ładnie zaśpiewasz.
- Postaram się.
- Łukasz kliknij start przy Lisowskiej. - zwróciłam się do Łukasza.
- Ok. - odparł. W ty momencie usłyszałam piosenkę.

Podczas śpiewania bacznie przyglądałam się Niemcom. Mieli lekko otępiałe, a zarazem zachwycone miny. Marco posłał mi bezradne spojrzenie,  na co odpowiedziałam uśmiechem. Polacy śpiewali refren ze mną... no pod warunkiem że znali. Oczywiście najgłośniej się darł Robert, którego co jakiś czas uciszała Ania, która śpiewała dość ładnie.
Po utworze znów salon brzmiał w oklaskach.
- Dziękuję. - oznajmiłam po fali braw. - Ale moim pomocnikom również należą się oklaski, a szczególnie dla Roberta, którego nie w sposób było nie słyszeć. - mówiąc to zerknęłam w jego stronę i zaczęłam się śmiać tak jak wszyscy. - A teraz wybaczcie, ale idę się czegoś napić.
- Już koniec? - zapytał zirytowany Kuba.
- Nie... to znaczy .. tak ... ale jak na razie. - powiedziałam i poszłam do kuchni.
Nad blatem kuchennym stał Marco i nalewał piwo. Chyba nie usłyszał jak wchodzę do pokoju... postanowiłam to wykorzystać...
- Uwaaaaaaaaażaj, bo rozlejesz. - położyłam gwałtownie ręce na jego barki.
- Matko... - podskoczył z przerażenia i wylał na siebie i blat trochę piwa. - No dzięki. - uśmiechnął się sztucznie. - Teraz wyglądam jakbym nie umiał pić.
- Haha, bo nie umiesz. - zadrwiłam z niego.
- Zaraz będziesz miała piwko ma głowie, jak nie przestaniesz. - "zagroził mi".
- Taa... a ja się tak bardzo boje Pana Reus'a. - powiedziałam sarkastycznie.
- Jak Cię dorwę...
Zaczęłam uciekać do swojego pokoju. Marco naturalnie mnie gonił. Wbiegłam do pokoju i zamknęłam drzwi i się o nie oparłam.
- Wpuść mnie. - zastukał w drzwi.
- Nie. - odpowiedziałam zdyszana.
- No wpuść, nie mam już piwa... wypiłem. - zapewniał.
- Na pewno?
- Otwórz to zobaczysz...- przekonywał mnie.
- Wolę nie. - stwierdziłam niepewnie, ale uchyliłam drzwi. Marco tylko na to czekał. Wparował do pokoju i oblał mnie wodą.
- Ty głupku... zamorduje, udusze...ugh! - zasyczałam wściekła.
- Ta ta ta... no pewnie... tylko to nie ty masz plamę w niefortunnym miejscu - wskazał na swoje spodnie.
Wybuchłam śmiechem.
- Nie śmiej się dziecko!
- Jak mnie nazwałeś?!
- Dziecko! - uśmiechnął się chamsko, a ja rzuciłam się na niego. Wylądowaliśmy na łóżku. Ja na nim. Czułam się dziwnie, ale nie chciałam by to odczuł.
- Jak jeszcze raz mnie tak nazwiesz... pożałujesz, jasne. - zastraszyłam go.
- Tylko nie bij, tylko nie bij. - udawał przestraszonego.
- Głupek. - wystawiłam mu język i wstałam z niego. Podeszłam do szafy. Marco dalej leżał.
- Czyli nie chcesz jakiś innych gaci tak? - odwróciłam się w jego stronę i dałam ręce na biodra.
- Ech... no daj. - powiedział zrezygnowany, podnosząc się i patrząc na plamę w "głupim miejscu".
Otworzyłam jedną z szuflad i wyjęłam z niej szare spodnie dresowe ze sznurkiem ponieważ spadały mi z tyłka, gdyż były rozmiaru M, a jak już wszyscy wiedzą, mam ledwo S.


- Masz. - rzuciłam mu spodnie. - Wiem, że nie są jakieś super extra męskie i będziesz w nich wyglądał jak... mniejsza o to, ale są ok. - uśmiechnęłam się na koniec głupkowato.
- Ranisz mnie. - udał że się obraża i ubrał spodnie. W sumie nie wyglądał aż tak źle. Jest dość szczupły jak na piłkarza, ale mięśnie swoje ma.
- Nieźle. - popatrzyłam na niego z góry do dołu gdy stanął na równe nogi.
- Ja we wszystkim wyglądam "nieźle". - odparł z dumą.
- Ach i ta skromność pana Reus'a. - przewróciłam oczami. - Dobra ty jesteś załatwiony, ale ja w dalszym ciągu mam mokrą bluzkę i trochę grzywkę - rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie.
- Oj no przepraszam no... - tłumaczył się.
- Dobra już cicho,cicho, po fakcie... teraz muszę coś innego ubrać.
Stanęłam przed szafą i wertowałam po kolei wieszaki.
- Hm... to nie... to też nie... w tym się ugotuje... to za bardzo oficjalne... - myślałam na głos.
- Ciuchów to ci nie brak. - skomentował.
- Po zakupach z Ewą, doszła mi druga połowa szafy. - w dalszym ciągu stałam przed szafą. - Oo ! To będzie chyba ok. Wzięłam ciuchy i skierowałam się do wyjścia z pokoju.
- Ej czemu wychodzisz?- zapytał zdziwiony.
- Bo nie będę się przebierać przy tobie. - odpowiedziałam całkiem normalnie.
- Ale już cie widziałem przecież w bieliźnie...
- No właśnie, już widziałeś dziś. - ostatnie słowo powiedziałam głośniej. - Więc wystarczy. - zakończyłam i wyszłam do łazienki.
Po minie Marco można było wywnioskować że nie podobała mu się moja decyzja.
Przebrałam się w...

Były w miarę odpowiednie. Z powrotem weszłam do mojego pokoju. Oczywiście Marco znów leżał plackiem na moim łóżku.
- Złaź... - stanęłam nad nim.
- Muszę?
- Jeju... przecież na dole są goście! Rusz dupsko.  - szturchałam go w ramie.
- No już - jęknął.
- No wstawaj! - zniecierpliwiona krzyknęłam.
- No nie krzycz już, nie krzycz - powiedział zrezygnowany i wstał.
Pokazałam na drzwi.
- A ty nie idziesz? - spytał z nadzieją w głosie.
- No idę, idę. - poczochrałam mu włosy i wyszłam. Marco podążył za mną.
Na dole już większość gości była "lekko" wstawiona. Nawet Cathy i Ani było wesoło.
- O jeny. - powiedziałam sobie w duchu, gdy zobaczyłam Matsa, leżącego na podłodze, przytulającego butelkę po piwie.
- Chodź tu do mnie. - przywołał mnie ręką.
- Później. - zapewniłam go.
- Jak chcesz. - odwrócił głowę i momentalnie zasnął. Boże jak można się tak upić?! Ja nienawidzę pić. Nie żebym nigdy nie piła, bo przyznaję, zdarzało się po studniówce i na mojej osiemnastce i kumpeli Niny. Przecież jakby mój ojciec wyczuł ode mnie alkohol, to by mnie chyba z domu wywalił. A tu... tu to co innego. Tu wszyscy, zawsze i na każdą okazje popijają procentami.
- Estera, chodź. - przywołał mnie gestem Łukasz, który też pewnie nie wiedział już jak się nazywa. A za nim cała reszta. Ania, Robert i Kuba.
Agata i Ewa postanowiły zakończyć na jednej szklaneczce piwa.
- Chodź tu nasza wczasowiczko. - zawołał Robert. - Pośpiewamy.
- Z wami zawsze, zwłaszcza po pijaku - dodałam.
- No to zaczynam...  "Jaki piękny świat, jaki piękny świat... gdy ma się wypłatę z VAT!" - zaczął Robert.
- A to nie jest "gdy się ma dwadzieścia lat"? - zapytała Ania, która była najtrzeźwiejsza z nich.
- Aaaaa cichoo... - poklepał ją Robert i "odbił sobie".
-Jezu, co ja z wami mam? - złapałam się teatralnie za głowę.
- Też cie kochamy. - stwierdził Kuba.
Tak jeszcze "sensownie " gadaliśmy z pięć minut, bo potem dosiadł się Marco i z nim zaczęłam konwersować. Opowiedział mi o sobie, potem o meczach. Ale długo nasza rozmowa nie trwała, bo Ewa zażądała koniec imprezy i porozwoziła z Agatą wszystkich do domu.
W czasie gdy Ewa jeździła po Dortmundzie z pijakami, ja ogarnęłam salon. Poodkładałam do zmywarki naczynia, wyrzuciłam butelki. Po skończonych zadaniach i wyczerpującym dniu przebrałam się w piżamę

i zasnęłam na nie pościelonym łóżku.
__________________________________________
O mój boże..... baaardzo długo czekaliście ale mam nadzieje że się nie uraziliście? :)
Obie mamy dużo nauki i nie mamy czasu pisać a tym bardziej wymyślać czegoś dobrego.
 No ale nie ważne :)

piątek, 11 października 2013

Rozdział 9.

- Kurde, dałaś dzisiaj czadu. - w końcu odezwał się Łukasz podczas drogi powrotnej.
- Starałam się. - odpowiedziałam pewnie.
- Ej, a na dzisiejszej imp... spotkaniu towarzyskim, zaśpiewasz coś? Proszę. - Łukasz zrobił minę smutnego pieska.
- Może - pstryknęłam go delikatnie w ramię.
- Nie może, a na pewno. - oznajmił Łukasz.
Resztę drogi przesiedzieliśmy w ciszy. Gdy wjechaliśmy na zajazd przed garażem, wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy do drzwi wejściowych. W progu już czekała Ewa.
- I Jak? Udało ci się? - wybiegła przede mnie i zasypała mnie pytaniami.
- Pewnie że jej się udało. - odpowiedział za mnie Łukasz, który na przywitanie pocałował Ewe w czoło.
- Wiedziałam! Tak się cieszę skarbie. - przytuliła mnie mocno.
- A ja szczerze nie byłam taka pewna. - powiedziałam - Ale dziękuje że we mnie wierzyłaś.
- Zawsze w Ciebie będę wierzyć, jesteś dla mnie jak młodsza siostra. - powiedziała troskliwie.
Nikt mi w życiu nie powiedział czegoś takiego. Mimo iż mam Tamarę i jesteśmy jak siostry, to nigdy ani ja od niej, ani ona ode mnie czegoś takiego nie usłyszałyśmy.
W oku zakręciła mi się łza, bo chyba nigdy w życiu nie powiedziałabym, że tak bardzo obca mi osoba, będzie tak bliska.
- Wiesz że nikt nigdy mi czegoś takiego nie powiedział. - wyszeptałam i przytuliłam ją mocno. Po czym odsunęłam się i zaczerwieniłam
- Przepraszam ja... nie wiem czemu to powiedziałam... - zaczęłam.
- To było bardzo miłe, nie przepraszaj, wiesz tak na prawdę to ja oprócz Łukasza i Sary nie mam nikogo kto by mnie wspierał i nigdy nie miałam... - na chwile się zatrzymała. -  To może wydawać się głupie, bo prawie w ogóle się nie znamy, ale czuję że mogę Ci zaufać i traktować cię jak najlepszą młodszą siostrę, której nigdy nie miałam. - powiedziała i też trochę się wzruszyła.
- Dziękuję - powiedziałam krotko i przetarłam oczy. Ewa również zrobiła to samo.
Nagle usłyszałyśmy krzyk Łukasza.
- Cholera!
Obydwie podskoczyłyśmy ze strachu, po czym wpadłyśmy do kuchni, skąd słyszałyśmy krzyk.
- Co się stało?! - równocześnie spytałyśmy.
- Ten głupi rondel spadł mi na nogę. - lamentował boleśnie Łukasz, trzymając się za bolące miejsce.
- Dasz radę chodzić? - spytałam zaniepokojona.
- Tak, raczej tak... poprzestanę na siniaku. - odpowiedział i się skrzywił.
- O tyle dobrze. - odetchnęłam z lekką ulgą.
- A możesz mi powiedzieć, co robiłeś z tą patelnią? - odezwała się w końcu Ewa i uniosła delikatnie brwi.
- Ech... no nic no... chciałem... - nagle się zamyślił. - Aha! Bo ci jeszcze nie mówiłem...
- Czego mi nie mówiłeś? - Ewa zaczęła go podejrzliwie mierzyć wzrokiem.
- Bo zaplanowaliśmy sobie zrobić małą schadzkę... - mówił nie pewnie i patrzył na żonę.
- Zaplanowaliśmy? My? Czyli kto? - dopytywała się Ewa.
- No ja... i chłopaki. - przetarł ręką czoło i zaczął wodzić wzrokiem po całej kuchni.
- Ta, skąd ja to wiedziałam... -zapytała cicho sama siebie. - A z okazji?
- No... no z okazji zatrudnienia... Estery jako naszej piosenkarki. - zakończył i uśmiechnął się do mnie.
- Aaa dobra niech ci będzie. - powiedziała zrezygnowana Ewa. - A dowiemy się w końcu, po co ci była patelnia? - uśmiechnęła się chamsko Ewa. - Chyba mi nie powiesz, że gotujesz?!
- Yyy... no wiesz... no... - zakłopotany, nie mógł się wysłowić.
- Dobra już dobra, nie męcz się tak. - zakpiła z niego żona. - Ja zrobię coś do jedzenia, a ty idź po jakieś procenty, bo zapewne Lewusek i Kubuś strzelili by fochy, gdyby tego zabrakło. - zachichotała.
- Ej, ja też byłbym smutny. - powiedział z udawaną rozpaczą. - Dobra idę do sklepu... potrzebujesz coś?
- Nie - odparła krótko.
- A gdzie jest Sara?- spytałam, gdy już byłyśmy same.
- U Oliwii, córki Błaszczykowskich, zajmuje się nimi niania.Właśnie! Będę musiała zadzwonić, że odbiorę ją wieczorem... ale to potem. - oznajmiła.
- A ok, a potrzebujesz pomocy? - zapytałam rutynowo, gdy Ewa zabierała się do roboty.
- Wiesz co... jakbyś mogła odkurzyć w salonie i na korytarzu przed wejściem. - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - posłałam jej uśmiech. - A gdzie jest odkurzacz?
- Musisz wyjść z kuchni i tuz kolo drzwi do łazienki są takie drzwi z naklejonym kwiatem róży dla ozdoby. Otwórz je i tam będzie gdzieś leżał odkurzacz.
- Ok. - powiedziałam krótko i skierowałam się do wskazanych drzwi.
Za nimi mieścił się średniej wielkości dość jasny pokój z brzoskwiniowymi ścianami, a w nim były mnóstwo urządzeń typu, odkurzacz, grill, robot kuchenny, była zmiotka, miotła i... jedzenie dla kota?!
- Oni mają kota? - zapytam sama siebie. - Jestem na tyle ślepa,  że go nie zauważyłam, na serio?
Zabrałam odkurzacz i wyszłam z pomieszczenia, po czym poszłam z powrotem do kuchni.
- Wy macie kota? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Nie widziałaś go? - Ewa odpowiedziała mi równie zdziwionym pytaniem
- Nie.
- Na serio nie zauważyłaś? -Ewa była na prawdę zaskoczona, jakby to był dziesięciometrowy słoń, którego przeoczyłam.
- Na serio. - sama się sobie dziwiłam.
- No to ci go muszę pokazać, chodź. - wskazała ręką na pokój na przeciwko kuchni. Otworzyła drzwi z małą klapą ruchomą na dole. Widocznie kot tędy wychodził. Wewnątrz były dwie duże komody, blat na którym stała wielka klatka, drapak dla kota, legowisko, miski i dwie małe zabawkowe myszy rozrzucone po ziemi.
- Panie Rudolfie... kici kici kici kici... Rudolf - wołała kota Ewa. Nagle zza legowiska wyszedł mały kotek.
- Jeju... jaki kochany. - zachwycałam się. Przykucnęłam, a kot zaczął łasić się o mnie. Wzięłam go na rękę i zaczęłam głaskać. Był dość mały.
- On jest jeszcze młody czy taki już będzie? - zapytałam.
- Jeszcze z dwa centymetry podrośnie. To jest ogólnie mała rasa kota. - oznajmiła mi Ewa.
- To on jest rasowy? Jaka rasa?
- Tonkijski.
- Kochany jest, jak to się stało ze go nie zauważyłam wcześniej? - spytałam.
- Wiesz co to nie jest kot, który jest typowo do zabawy. On w tym pokoju przebywa trzy czwarte dnia, a gdy wychodzi to zazwyczaj kładzie się gdzieś w kącie lub siada na jakiejś półce i służy jako "żywy posąg". Wiec jest prawdopodobieństwo że minęłaś już go parę razy... a że my mamy jasne kolory ścian, a kotek jest kremowy, to można czasem go przeoczyć.  - zakończyła przemowę Ewa.
- Skomplikowane. - wypuściłam kotka delikatnie na podłogę. Teraz mój wzrok przykuła klatka stojąca na blacie pod oknem.
- Czyja? - wskazałam na nią.
- Jakieś dwa tygodnie temu zdechł nam chomik i klatka została. Przymierzamy się kupić drugiego za trzy tygodnie na urodziny Sary.
- A rozumiem. - oświadczyłam. - Dobra, ja zabieram się za odkurzanie, bo jest już 14:30. - spojrzałam na zegarek w komórce, a Łukasz umawiał się z nimi na około siedemnastej.
- Ja też za swoją robotę. - oznajmiła niechętnie Ewa i wyszła z pomieszczenia. Ja zrobiłam to samo. Zgarnęłam odkurzacz i zaczęłam sprzątać. Hmm... wydawało mi się że mniej tego będzie. Jednak mają większy dom niż myślałam. Po skończonej pracy, odłożyłam sprzęt na swoje miejsce i poszłam do pokoju. Zauważyłam wiadomość na Facebook'u od Tamary, ale tak się zmęczyłam tym odkurzaniem, że nie miałam siły z nikim pisać. Przyszłam do pokoju i padłam na łóżko.

- Ej tam mamy iść - oznajmiła Tamara.
- A nie w lewo?-zapytałam upewniając się.
- Nie, do Dortmundu jest w prawo, tam jest poczekalnia na samolot na 100%. - powiedziała z pewnością w głosie.
- Ok.
Ruszyłyśmy w stronę w którą nakazała Tamara. Czekałyśmy piętnaście minut na samolot. Potem podjechałyśmy specjalnym autobusem i zajęłyśmy wyznaczone miejsca w kabinie dla pasażerów.
- Kurde nie mogę się doczekać, gdy już będziemy na miejscu. - Tama poklepała się nerwowo w uda, gdy już się wznieśliśmy w powietrze. Zawsze jarał ją temat Borussii, zresztą mnie też.
- Ja tez nie... czaisz to? Zobaczymy Reus'a. - cieszyłam się jak głupek.
Nagle przed wejściem do kabiny pasażerów wbiegła podenerwowana stewardessa. Na jej twarzy malowała się panika.
- Drodzy państwo, przykro mi to stwierdzić ale to ostatnie dziesięć minut naszego lotu... proszę zmówić pacierz na wszelki wypadek. - ostatnie słowa prawie nie mogła powiedzieć. Zaczęła płakać i wybiegła do toalety.
Popatrzyłam z przerażeniem na Tamarę. Ona gapiła się w kolana. Była nieobecna. Zawsze tak znosiła stres, nieodzywająca się. Z oczów zaczęły lać mi się łzy. Napisałam szybko sms'a do mamy: "Kocham Cię i mam nadzieje ze mnie pamiętasz, bo ja Ciebie będę zawsze" i do taty : Żegnaj, kocham Cie". Rozpłakałam się. Ostatnie minuty życia spędzę w spadającym samolocie. NIE TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! POMOCY...
Nagle się przebudziłam.
- Boże... to sen, to tylko zły koszmar. - zaczęłam ciężko dyszeć. Popatrzyłam na ręce, na nogi i dookoła. Siedziałam w pokoju, w Dortmundzie, a nie w samolocie.
Oddech powoli zaczął mi się wyrównywać. Spojrzałam na komórkę leżącą koło łóżka na szafce. Dostałam sms'a od Ewy: "Ja poszłam do sklepu, goście będą trochę wcześniej. Widziałam że śpisz, więc Cię nie budziłam. Masz jeszcze 30 min by się przygotować na ich przyjście :)".
- Aaa no tak, w końcu dziś przychodzą opić mój talent. - westchnęłam po cichu.
Wstałam z łóżka i postanowiłam iść się wziąć kąpiel. W końcu mam jeszcze pół godziny. Weszłam do łazienki, rozebrałam się, nalałam wody do wanny i usiadłam w niej wygodnie. Zamarzyłam się. Zaczęłam myśleć o wszystkim, głównie o śnie. Zastanawiałam się czy nie był jakiś proroczy. Mam nadzieje że nie. Zabiłabym się, gdybym już miała nigdy nie zobaczyć Tamary. Z przemyśleń wyrwał mnie głos dzwonka do drzwi.
- O rany już przyszli. - pomyślałam. - Czyli koniec relaksu, ciekawe kiedy minęło to trzydzieści minut? No nic... powoli się będę zbierać.
Wyszłam z wanny i zaczęłam wycierać ciało i końcówki włosów które się zmoczyły. Zorientowałam się też, że nie wzięłam żadnych ciuchów ze sobą.
- No super. - pomyślałam.
Zawinęłam się w ręcznik, który był tak mały, że ledwo zakrywał moje pośladki i po cichu opuściłam łazienkę. Szłam na palcach do pokoju. Drzwi były przymknięte.
- Dziwne, wydawało mi się że zostawiałam je otwarte. Pewnie Łukasz zamknął.
Uchyliłam drzwi i weszłam do pokoju.
- Jezus! - krzyknęłam nagle. - Co ty tu robisz? - trochę ściszyłam głos, gdy zobaczyłam Marco leżącego na moim łóżku.
- Nie krzycz. - powiedział cicho. - Głowa mnie bolała, więc przyszedłem się położyć. - odpowiedział.
- Czemu akurat u mnie? - podniosłam jedną brew do góry, co wyraźnie go trochę rozśmieszyło.
- A skąd miałem wiedzieć że to twój pokój? - zapytał i się szeroko uśmiechnął. Widziałam że się mi przygląda. Nie powiem że mnie to nie wkurzyło.
- Czemu się tak patrzysz?- syknęłam. - Dziewczyny w ręczniku nie widziałeś? - uśmiechnęłam się głupkowato.
- Widziałem, ale nie aż taką ładną. - mówiąc to podniósł się.
- Haha, zabawny jesteś. - udałam śmiech. - A teraz wyjazd z pokoju, bo chcę się ubrać. - wskazałam na drzwi.
- No weź... odwrócę się, okej? Obiecuje że nie będę podglądał. - zrobił minkę proszącego pieska.
- Chyba śnisz?
- No proszę, jeszcze mnie trochę głowa boli. - zrobił jeszcze słodszą minę.
- No dobra już, zostań ale się odwróć. - nakazałam.
- Jak sobie pani życzy. - schował głowę w poduszkę.
Podeszłam do szafy i dyskretnie wyjęłam bieliznę. Czułam że Marco patrzy się na mój trochę wystający tyłek. Nie odwracając się powiedziałam ostro.
- Marco!
- No dobra, no... - usłyszałam z jego strony.
Szybko założyłam majtki i stanik. Odwróciłam się a Marco oczywiście patrzył na mnie. O dziwno na moją twarz.
- Boże... czego ode mnie chcesz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Niczego. - uśmiechnął się.
- Miałeś się na mnie nie gapić, gdy jestem prawie naga. - powiedziałam z pretensjami w głosie.
- Oj przepraszam. - odwrócił się znów i udał obrażonego.
- Wielki Pan Marco Reus obraził się, bo nie może patrzeć na tyłek dziewczyny. - zaczęłam się z niego śmiać.
- Ha ha ha. - powiedział sarkastycznie. - Też byś się obraziła. - stwierdził.
- Taa, na pewno bym była zła, gdyby ktoś zabronił mi się gapić na dupę jakiejś laski. - jeszcze bardziej się zaczęłam śmiać.
- No nie laski no ... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili tez się padł śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłam podeszłam do szafy i wyjęłam wybrane ubrania.


Przebrałam się. Zrezygnowałam jednak z kurtki bo było dość ciepło.
- Może być? - spytałam Marco i zerknęłam na swój strój i na niego.
- Cudownie. - odrzekł. - Idziesz do reszty? - spytał.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam i ruszyłam w stronę szafki z kosmetykami - Mógłbyś już wyjść?
- Jak chcesz - powiedział trochę smutno i wyszedł.
Marco jest słodki ale nie będę się wpieprzać w jego życie ... w końcu mam swoje. A poza tym pewnie chce się mną tylko zabawiać... ech no nie wiem, a może on nie jest taki?
Zeszłam na dół. Wyszczy już tam byli. Przywitałam się serdecznie z każdym. Hummels oczywiście udawał gentelmena i pocałował moją rękę.
- Witam Madame - powiedział grzecznie.
- Dzień dobry, debilku. - równie grzecznie odpowiedziałam i złośliwie się uśmiechnęłam.
- Taaa.... masz szczęście że jesteś ładna, a ja dziewczyn nie bije. - udawał złego, ale nie wytrzymał, bo zaczął chichotać.
- Taaa... masz szczęście że jestem zmęczona, ale kopać jeszcze umiem. - uśmiechnęłam się sztucznie. Podkulił się, jakbym go pobiła, ale czułam, że pęka ze śmiechu.

*Oczami Marco*

Siedziałem z Mario na kanapie i przyglądałem się Esterze.
- Ej, stary co ci? - zapytał Götze.
- Bo widzisz, ta Eka to na prawdę fajna dziewczyna... - zacząłem.
- Podoba ci się? - zapytał poważnie. I to w nim uwielbiam, bo równie dobrze mógł się zacząć ze mnie nabijać.
- Nie... nie wiem...- powiedziałem z lekkim smutkiem. - Nie umiem się otrząsnąć po Caroline. Ja ją kochałem, a ona? Kochała moją kasę. - zakończyłem z łamiącym się głosem.
- Nie martw się stary. - Mario poklepał mnie po plecach. - Wiedz, że znajdziesz taką, która będzie ciebie godna.
- Ale ja nie wiem, czy chce się znów zakochać? A co jeżeli każda taka jest? - męczyłem kumpla pytaniami.
- Zapewniam Cię że nie każda. - powiedział i spojrzał mi w oczy.
- Dzięki Mario, na Ciebie mogę liczyć, - uśmiechnąłem się do niego.
- Zawsze... - zaczął.
- ...i wszędzie. - dokończyłem. Zawsze tak mówiliśmy, gdy była jakaś sprawa, gdy sobie pomagaliśmy.
- No... a teraz zawołaj ją tu... jeszcze jej nie poznałem, a wydaje się fajna ... -  zaoferował mi kumpel.
- Spoko. Estera! - krzyknąłem.

*Oczami Estery*
Przegadywaliśmy się z Matsem jeszcze trochę. Wyrwał nas z tego czyjeś wołanie. To Marco wołał mnie, bym usiadła koło nich.
- Książę z bajki wzywa. - zażartował Hummels.
- Ty idź lepiej swojej księżniczki szukaj. - nakazałam mu.
- Eee... siedzi z koleżankami i znów gadają o perfumach pewnie. - wskazał na Cathy, siedzącą w kuchni i podrapał się po głowie.
- Biedactwo... - udałam współczującą. - Przynieś sobie jeszcze jednego browarka. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł. - wstał. - Dziękuję pani psycholog. - zaśmiał się i poszedł.
Ruszyłam w stronę Marco i Mario. Gdy byłam przed nimi obydwaj wstali.
- Jestem Mario. - przedstawił się i podał mi rękę.
- Estera. - odwzajemniłam gest.
Po przywitaniu się, usiadłam. Marco wyznaczył mi miejsce między nim a Mario. Trochę dziwnie się czułam dzieląc ich, ale po chwili już tak się śmialiśmy, że zapomniałam o przemyśleniach.
- Drodzy państwo... proszę o uwagę. - zaczął Łukasz ze sztuczną uprzejmością.- Mam dla was propozycję...