- ... może by ktoś dodał życia tej impre... spotkaniu towarzyskiemu. -
poprawił się i spojrzał niewinnie na Ewę. Ta tylko teatralnie
przewróciła oczami, a wszyscy zaczęli cicho chichotać. - No mniejsza o to. Mam propozycję, by nasza Estera. - popatrzył na mnie. - Zaśpiewała nam parę piosenek? Co wy na to? - rozejrzał się po gościach. Długo nie
musiał czekać na reakcje.
- Jak na lato. - krzyknął Mats.
- Oczywiście! - dodała Ania.
Popatrzyłam na Mario który poklepał mnie w ramie.
- Yyy... - nie wiedziałam co powiedzieć.
- No idź. - powiedział do mnie Reus i się lekko uśmiechnął - Dasz radę.
- No ok. - odpowiedziałam.
Wstając, puściłam Łukaszowi groźne, a zarazem śmieszne spojrzenie.
- Zastrzelę Cię. - powiedziałam po polsku by nikt nie wiedział co mówię... no oprócz Polaków.
- Też Cie lubię. - uśmiechnął się do mnie jak dziecko. - Co chcesz zaśpiewać?
- No nie wiem...
- A co masz? - otworzył mój laptop, który leżał na szufladzie w pokoju gościnnym.
- No wiele tego.
- Ej, bo my tu nic nie rozumiemy. - skierował do nas oburzony Mats.
Fakt, dalej mówiliśmy po polsku.
- Zaraz zobaczysz... - powiedziałam mu i znów zwróciłam wzrok na ekran Mac'a
- O weź to. - wskazał palcem na utwór.
- A jest odpowiednie?
- Tak.. dasz sobie radę. - zapewniał Łukasz.
- Dobra. - poddałam się. - Masz może mikrofon?
- Jasne... Sara uwielbia robić sobie karaoke. - uśmiechnął się szeroko i wyciągnął z szuflady sprzęt.
Jeszcze raz zerknęłam na piosenkę i kliknęłam "odtwórz"
Śpiewałam i dobrze się bawiłam ... jaka piosenka, takie odczucia.
Wszyscy nie odrywali ode mnie wzroku. Spoglądałam na każdego. Pierwszy
raz poczułam że na prawdę robię coś niezwykłego. Po skończonym utworze
musiałam chwilę odetchnąć. Ledwo mnie wypuścili z salonu, bo darli się o
kolejny występ.
- Chwila... błagam. - oznajmiłam prosząco.
Wyszłam do łazienki chlapnąć twarz wodą i poprawić makijaż. Gdy
wróciłam, rzuciłam się na jedną z wolnych sof a w pokoju. Większość była
teraz przy stole lub w kuchni. Nagle poczułam, że ktoś siada obok mnie.
- Świetne to było. - usłyszałam czyiś głos. Wydawał się znajomy. Obstawiam Marco, Błaszcza lub Matsa.
- Cieszę się. - powiedziałam niewyraźnie, bo dalej leżałam plackiem z
głową wtopioną w poduszkę. Jakoś nie chciało mi się jej podnosić.
- Piwka? - spytał "ktoś".
- Może potem. - mruknęłam w dalszym ciągu leżąc.
- Spoko... a co tam właściwie u Ciebie?
- Jakoś leci... trochę zmęczona jestem ... wiesz jednak takie śpiewanie męczy trochę. - zakończyłam.
- Dasz radę śpiewać?
- Chyba dam. Jeszcze aż tak źle nie jest. - uśmiechnęłam się w poduszkę tak że nikt nie widział.
- To Cię zaniosę na podest. -zachichotał.
- Haha dobry kawał, przecież nie będziesz niósł takiego pączka jak
ja. - podniosłam głowę. To Marco zalewał mnie pytaniami i zagadywał.
- Ty pączek?! Chyba jego nie widziałaś. - wskazał na Mario, który siedział niedaleko i słuchał naszej rozmowy.
- Ej no... nie rań. - oburzył się.
- Przepraszam kluskowcu mój. - ręce ułożył w kształt serca i przyłożył do swojej klatki piersiowej tak, by przyjaciel widział.
- To cie nie usprawiedliwia i nie upoważnia do nazywania mnie pączkiem. - pokazał mu język. Zaczęłam się śmiać.
- Depce z was głupie... ale za to was lubię - dłoń złożyłam w pięść i delikatnie uderzyłam nią w umięśniony biceps Marco.
- Też Cię lubię... lubimy. - zmienił słowo i troszkę się zarumienił.
Ja tylko się uśmiechnęłam przyjaźnie. Zostałam znów wywołana na podest, by śpiewać.
- Może być coś polskiego? - zapytałam Łukasza, gdy stałam już koło niego.
- Jasne... ale co proponujesz?
- Umiesz "Jutra nie będzie"? - zapytała Ania, która właśnie szła w moją stronę.
- No, uwielbiam tą piosenkę. Ok tylko ani Marco, ani Mario, Mats, Cathy czy ktoś tam jeszcze z Niemiec czy skądś...nie zrozumieją. - stwierdziłam.
- Ale my zrozumiemy. -zrobiła chamski uśmiech.
- My wredni i okrutni. - zachichotałam szyderczo.
- Ej słuchajcie! - podniosłam rękę i machałam nią, by zwrócić na
siebie uwagę. W momencie wszyscy zamilkli. - No więc zaśpiewam wam coś po polsku... ale wiem niestety ze część
was nie zrozumie tekstu. - popatrzyłam bezradnie na Reus'a i Götze'go, siedzących na kanapie - Więc później przetłumaczę. - zakończyłam.
- No wiesz?! - stwierdził "urażony" Mats.
- Oj nie obrażaj się. - posłałam mu błagalny uśmiech.
- Nie obrażę się, jak ładnie zaśpiewasz.
- Postaram się.
- Łukasz kliknij start przy Lisowskiej. - zwróciłam się do Łukasza.
- Ok. - odparł. W ty momencie usłyszałam piosenkę.
Podczas śpiewania bacznie przyglądałam się Niemcom. Mieli lekko
otępiałe, a zarazem zachwycone miny. Marco posłał mi bezradne spojrzenie, na co odpowiedziałam uśmiechem. Polacy śpiewali refren ze mną... no pod
warunkiem że znali. Oczywiście najgłośniej się darł Robert, którego co
jakiś czas uciszała Ania, która śpiewała dość ładnie.
Po utworze znów salon brzmiał w oklaskach.
- Dziękuję. - oznajmiłam po fali braw. - Ale moim pomocnikom również należą się oklaski, a szczególnie dla Roberta, którego nie w sposób
było nie słyszeć. - mówiąc to zerknęłam w jego stronę i zaczęłam się śmiać tak jak wszyscy. - A teraz wybaczcie, ale idę się czegoś napić.
- Już koniec? - zapytał zirytowany Kuba.
- Nie... to znaczy .. tak ... ale jak na razie. - powiedziałam i poszłam do kuchni.
Nad blatem kuchennym stał Marco i nalewał piwo. Chyba nie usłyszał jak wchodzę do pokoju... postanowiłam to wykorzystać...
- Uwaaaaaaaaażaj, bo rozlejesz. - położyłam gwałtownie ręce na jego barki.
- Matko... - podskoczył z przerażenia i wylał na siebie i blat trochę piwa. - No dzięki. - uśmiechnął się sztucznie. - Teraz wyglądam
jakbym nie umiał pić.
- Haha, bo nie umiesz. - zadrwiłam z niego.
- Zaraz będziesz miała piwko ma głowie, jak nie przestaniesz. - "zagroził mi".
- Taa... a ja się tak bardzo boje Pana Reus'a. - powiedziałam sarkastycznie.
- Jak Cię dorwę...
Zaczęłam uciekać do swojego pokoju. Marco naturalnie mnie
gonił. Wbiegłam do pokoju i zamknęłam drzwi i się o nie oparłam.
- Wpuść mnie. - zastukał w drzwi.
- Nie. - odpowiedziałam zdyszana.
- No wpuść, nie mam już piwa... wypiłem. - zapewniał.
- Na pewno?
- Otwórz to zobaczysz...- przekonywał mnie.
- Wolę nie. - stwierdziłam niepewnie, ale uchyliłam drzwi. Marco
tylko na to czekał. Wparował do pokoju i oblał mnie wodą.
- Ty głupku... zamorduje, udusze...ugh! - zasyczałam wściekła.
- Ta ta ta... no
pewnie... tylko to nie ty masz plamę w niefortunnym miejscu - wskazał
na swoje spodnie.
Wybuchłam śmiechem.
- Nie śmiej się dziecko!
- Jak mnie nazwałeś?!
- Dziecko! - uśmiechnął się chamsko, a ja rzuciłam się na niego. Wylądowaliśmy na łóżku. Ja na nim. Czułam się dziwnie, ale nie chciałam
by to odczuł.
- Jak jeszcze raz mnie tak nazwiesz... pożałujesz, jasne. - zastraszyłam go.
- Tylko nie bij, tylko nie bij. - udawał przestraszonego.
- Głupek. - wystawiłam mu język i wstałam z niego. Podeszłam do szafy. Marco dalej leżał.
- Czyli nie chcesz jakiś innych gaci tak? - odwróciłam się w jego stronę i dałam ręce na biodra.
- Ech... no daj. - powiedział zrezygnowany, podnosząc się i patrząc na plamę w "głupim miejscu".
Otworzyłam jedną z szuflad i wyjęłam z niej szare spodnie dresowe
ze sznurkiem ponieważ spadały mi z tyłka, gdyż były rozmiaru M, a jak już
wszyscy wiedzą, mam ledwo S.
- Masz. - rzuciłam mu spodnie. - Wiem, że nie są jakieś super extra
męskie i będziesz w nich wyglądał jak... mniejsza o to, ale są ok. -
uśmiechnęłam się na koniec głupkowato.
- Ranisz mnie. - udał że się obraża i ubrał spodnie. W sumie nie
wyglądał aż tak źle. Jest dość szczupły jak na piłkarza, ale mięśnie swoje ma.
- Nieźle. - popatrzyłam na niego z góry do dołu gdy stanął na równe nogi.
- Ja we wszystkim wyglądam "nieźle". - odparł z dumą.
- Ach i ta skromność pana Reus'a. - przewróciłam oczami. - Dobra ty jesteś załatwiony, ale ja w dalszym ciągu mam mokrą bluzkę i trochę grzywkę - rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie.
- Oj no przepraszam no... - tłumaczył się.
- Dobra już cicho,cicho, po fakcie... teraz muszę coś innego ubrać.
Stanęłam przed szafą i wertowałam po kolei wieszaki.
- Hm... to nie... to też nie... w tym się ugotuje... to za bardzo oficjalne... - myślałam na głos.
- Ciuchów to ci nie brak. - skomentował.
- Po zakupach z Ewą, doszła mi druga połowa szafy. - w dalszym ciągu
stałam przed szafą. - Oo ! To będzie chyba ok. Wzięłam ciuchy i
skierowałam się do wyjścia z pokoju.
- Ej czemu wychodzisz?- zapytał zdziwiony.
- Bo nie będę się przebierać przy tobie. - odpowiedziałam całkiem normalnie.
- Ale już cie widziałem przecież w bieliźnie...
- No właśnie, już widziałeś dziś. - ostatnie słowo powiedziałam głośniej. - Więc wystarczy. - zakończyłam i wyszłam do łazienki.
Po minie Marco można było wywnioskować że nie podobała mu się moja decyzja.
Przebrałam się w...
Były w miarę odpowiednie. Z powrotem weszłam do
mojego pokoju. Oczywiście Marco znów leżał plackiem na moim łóżku.
- Złaź... - stanęłam nad nim.
- Muszę?
- Jeju... przecież na dole są goście! Rusz dupsko. - szturchałam go w ramie.
- No już - jęknął.
- No wstawaj! - zniecierpliwiona krzyknęłam.
- No nie krzycz już, nie krzycz - powiedział zrezygnowany i wstał.
Pokazałam na drzwi.
- A ty nie idziesz? - spytał z nadzieją w głosie.
- No idę, idę. - poczochrałam mu włosy i wyszłam. Marco podążył za mną.
Na dole już większość gości była "lekko" wstawiona. Nawet Cathy i Ani było wesoło.
- O jeny. - powiedziałam sobie w duchu, gdy zobaczyłam Matsa, leżącego na podłodze, przytulającego butelkę po piwie.
- Chodź tu do mnie. - przywołał mnie ręką.
- Później. - zapewniłam go.
- Jak chcesz. - odwrócił głowę i momentalnie zasnął. Boże jak można się tak upić?! Ja nienawidzę pić.
Nie żebym nigdy nie piła, bo przyznaję, zdarzało się po studniówce i na mojej osiemnastce i kumpeli Niny. Przecież jakby mój ojciec wyczuł ode mnie alkohol, to by mnie chyba z
domu wywalił. A tu... tu to co innego. Tu wszyscy, zawsze i na każdą
okazje popijają procentami.
- Estera, chodź. - przywołał mnie gestem Łukasz, który też pewnie nie
wiedział już jak się nazywa. A za nim cała reszta. Ania, Robert i Kuba.
Agata i Ewa postanowiły zakończyć na jednej szklaneczce piwa.
- Chodź tu nasza wczasowiczko. - zawołał Robert. - Pośpiewamy.
- Z wami zawsze, zwłaszcza po pijaku - dodałam.
- No to zaczynam... "Jaki piękny świat, jaki piękny świat... gdy ma się wypłatę z VAT!" - zaczął Robert.
- A to nie jest "gdy się ma dwadzieścia lat"? - zapytała Ania, która była najtrzeźwiejsza z nich.
- Aaaaa cichoo... - poklepał ją Robert i "odbił sobie".
-Jezu, co ja z wami mam? - złapałam się teatralnie za głowę.
- Też cie kochamy. - stwierdził Kuba.
Tak jeszcze "sensownie " gadaliśmy z pięć minut, bo potem dosiadł się
Marco i z nim zaczęłam konwersować. Opowiedział mi o sobie, potem o
meczach. Ale długo nasza rozmowa nie trwała, bo Ewa zażądała koniec
imprezy i porozwoziła z Agatą wszystkich do domu.
W czasie gdy Ewa jeździła po Dortmundzie z pijakami, ja ogarnęłam salon. Poodkładałam do zmywarki naczynia, wyrzuciłam butelki. Po
skończonych zadaniach i wyczerpującym dniu przebrałam się w piżamę
i zasnęłam na nie pościelonym łóżku.
__________________________________________
O mój boże..... baaardzo długo czekaliście ale mam nadzieje że się nie uraziliście? :)
Obie mamy dużo nauki i nie mamy czasu pisać a tym bardziej wymyślać czegoś dobrego.
No ale nie ważne :)
niedziela, 27 października 2013
piątek, 11 października 2013
Rozdział 9.
- Kurde, dałaś dzisiaj czadu. - w końcu odezwał się Łukasz podczas drogi powrotnej.
- Starałam się. - odpowiedziałam pewnie.
- Ej, a na dzisiejszej imp... spotkaniu towarzyskim, zaśpiewasz coś? Proszę. - Łukasz zrobił minę smutnego pieska.
- Może - pstryknęłam go delikatnie w ramię.
- Nie może, a na pewno. - oznajmił Łukasz.
Resztę drogi przesiedzieliśmy w ciszy. Gdy wjechaliśmy na zajazd przed garażem, wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy do drzwi wejściowych. W progu już czekała Ewa.
- I Jak? Udało ci się? - wybiegła przede mnie i zasypała mnie pytaniami.
- Pewnie że jej się udało. - odpowiedział za mnie Łukasz, który na przywitanie pocałował Ewe w czoło.
- Wiedziałam! Tak się cieszę skarbie. - przytuliła mnie mocno.
- A ja szczerze nie byłam taka pewna. - powiedziałam - Ale dziękuje że we mnie wierzyłaś.
- Zawsze w Ciebie będę wierzyć, jesteś dla mnie jak młodsza siostra. - powiedziała troskliwie.
Nikt mi w życiu nie powiedział czegoś takiego. Mimo iż mam Tamarę i jesteśmy jak siostry, to nigdy ani ja od niej, ani ona ode mnie czegoś takiego nie usłyszałyśmy.
W oku zakręciła mi się łza, bo chyba nigdy w życiu nie powiedziałabym, że tak bardzo obca mi osoba, będzie tak bliska.
- Wiesz że nikt nigdy mi czegoś takiego nie powiedział. - wyszeptałam i przytuliłam ją mocno. Po czym odsunęłam się i zaczerwieniłam
- Przepraszam ja... nie wiem czemu to powiedziałam... - zaczęłam.
- To było bardzo miłe, nie przepraszaj, wiesz tak na prawdę to ja oprócz Łukasza i Sary nie mam nikogo kto by mnie wspierał i nigdy nie miałam... - na chwile się zatrzymała. - To może wydawać się głupie, bo prawie w ogóle się nie znamy, ale czuję że mogę Ci zaufać i traktować cię jak najlepszą młodszą siostrę, której nigdy nie miałam. - powiedziała i też trochę się wzruszyła.
- Dziękuję - powiedziałam krotko i przetarłam oczy. Ewa również zrobiła to samo.
Nagle usłyszałyśmy krzyk Łukasza.
- Cholera!
Obydwie podskoczyłyśmy ze strachu, po czym wpadłyśmy do kuchni, skąd słyszałyśmy krzyk.
- Co się stało?! - równocześnie spytałyśmy.
- Ten głupi rondel spadł mi na nogę. - lamentował boleśnie Łukasz, trzymając się za bolące miejsce.
- Dasz radę chodzić? - spytałam zaniepokojona.
- Tak, raczej tak... poprzestanę na siniaku. - odpowiedział i się skrzywił.
- O tyle dobrze. - odetchnęłam z lekką ulgą.
- A możesz mi powiedzieć, co robiłeś z tą patelnią? - odezwała się w końcu Ewa i uniosła delikatnie brwi.
- Ech... no nic no... chciałem... - nagle się zamyślił. - Aha! Bo ci jeszcze nie mówiłem...
- Czego mi nie mówiłeś? - Ewa zaczęła go podejrzliwie mierzyć wzrokiem.
- Bo zaplanowaliśmy sobie zrobić małą schadzkę... - mówił nie pewnie i patrzył na żonę.
- Zaplanowaliśmy? My? Czyli kto? - dopytywała się Ewa.
- No ja... i chłopaki. - przetarł ręką czoło i zaczął wodzić wzrokiem po całej kuchni.
- Ta, skąd ja to wiedziałam... -zapytała cicho sama siebie. - A z okazji?
- No... no z okazji zatrudnienia... Estery jako naszej piosenkarki. - zakończył i uśmiechnął się do mnie.
- Aaa dobra niech ci będzie. - powiedziała zrezygnowana Ewa. - A dowiemy się w końcu, po co ci była patelnia? - uśmiechnęła się chamsko Ewa. - Chyba mi nie powiesz, że gotujesz?!
- Yyy... no wiesz... no... - zakłopotany, nie mógł się wysłowić.
- Dobra już dobra, nie męcz się tak. - zakpiła z niego żona. - Ja zrobię coś do jedzenia, a ty idź po jakieś procenty, bo zapewne Lewusek i Kubuś strzelili by fochy, gdyby tego zabrakło. - zachichotała.
- Ej, ja też byłbym smutny. - powiedział z udawaną rozpaczą. - Dobra idę do sklepu... potrzebujesz coś?
- Nie - odparła krótko.
- A gdzie jest Sara?- spytałam, gdy już byłyśmy same.
- U Oliwii, córki Błaszczykowskich, zajmuje się nimi niania.Właśnie! Będę musiała zadzwonić, że odbiorę ją wieczorem... ale to potem. - oznajmiła.
- A ok, a potrzebujesz pomocy? - zapytałam rutynowo, gdy Ewa zabierała się do roboty.
- Wiesz co... jakbyś mogła odkurzyć w salonie i na korytarzu przed wejściem. - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - posłałam jej uśmiech. - A gdzie jest odkurzacz?
- Musisz wyjść z kuchni i tuz kolo drzwi do łazienki są takie drzwi z naklejonym kwiatem róży dla ozdoby. Otwórz je i tam będzie gdzieś leżał odkurzacz.
- Ok. - powiedziałam krótko i skierowałam się do wskazanych drzwi.
Za nimi mieścił się średniej wielkości dość jasny pokój z brzoskwiniowymi ścianami, a w nim były mnóstwo urządzeń typu, odkurzacz, grill, robot kuchenny, była zmiotka, miotła i... jedzenie dla kota?!
- Oni mają kota? - zapytam sama siebie. - Jestem na tyle ślepa, że go nie zauważyłam, na serio?
Zabrałam odkurzacz i wyszłam z pomieszczenia, po czym poszłam z powrotem do kuchni.
- Wy macie kota? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Nie widziałaś go? - Ewa odpowiedziała mi równie zdziwionym pytaniem
- Nie.
- Na serio nie zauważyłaś? -Ewa była na prawdę zaskoczona, jakby to był dziesięciometrowy słoń, którego przeoczyłam.
- Na serio. - sama się sobie dziwiłam.
- No to ci go muszę pokazać, chodź. - wskazała ręką na pokój na przeciwko kuchni. Otworzyła drzwi z małą klapą ruchomą na dole. Widocznie kot tędy wychodził. Wewnątrz były dwie duże komody, blat na którym stała wielka klatka, drapak dla kota, legowisko, miski i dwie małe zabawkowe myszy rozrzucone po ziemi.
- Panie Rudolfie... kici kici kici kici... Rudolf - wołała kota Ewa. Nagle zza legowiska wyszedł mały kotek.
- Jeju... jaki kochany. - zachwycałam się. Przykucnęłam, a kot zaczął łasić się o mnie. Wzięłam go na rękę i zaczęłam głaskać. Był dość mały.
- On jest jeszcze młody czy taki już będzie? - zapytałam.
- Jeszcze z dwa centymetry podrośnie. To jest ogólnie mała rasa kota. - oznajmiła mi Ewa.
- To on jest rasowy? Jaka rasa?
- Tonkijski.
- Kochany jest, jak to się stało ze go nie zauważyłam wcześniej? - spytałam.
- Wiesz co to nie jest kot, który jest typowo do zabawy. On w tym pokoju przebywa trzy czwarte dnia, a gdy wychodzi to zazwyczaj kładzie się gdzieś w kącie lub siada na jakiejś półce i służy jako "żywy posąg". Wiec jest prawdopodobieństwo że minęłaś już go parę razy... a że my mamy jasne kolory ścian, a kotek jest kremowy, to można czasem go przeoczyć. - zakończyła przemowę Ewa.
- Skomplikowane. - wypuściłam kotka delikatnie na podłogę. Teraz mój wzrok przykuła klatka stojąca na blacie pod oknem.
- Czyja? - wskazałam na nią.
- Jakieś dwa tygodnie temu zdechł nam chomik i klatka została. Przymierzamy się kupić drugiego za trzy tygodnie na urodziny Sary.
- A rozumiem. - oświadczyłam. - Dobra, ja zabieram się za odkurzanie, bo jest już 14:30. - spojrzałam na zegarek w komórce, a Łukasz umawiał się z nimi na około siedemnastej.
- Ja też za swoją robotę. - oznajmiła niechętnie Ewa i wyszła z pomieszczenia. Ja zrobiłam to samo. Zgarnęłam odkurzacz i zaczęłam sprzątać. Hmm... wydawało mi się że mniej tego będzie. Jednak mają większy dom niż myślałam. Po skończonej pracy, odłożyłam sprzęt na swoje miejsce i poszłam do pokoju. Zauważyłam wiadomość na Facebook'u od Tamary, ale tak się zmęczyłam tym odkurzaniem, że nie miałam siły z nikim pisać. Przyszłam do pokoju i padłam na łóżko.
- Ej tam mamy iść - oznajmiła Tamara.
- A nie w lewo?-zapytałam upewniając się.
- Nie, do Dortmundu jest w prawo, tam jest poczekalnia na samolot na 100%. - powiedziała z pewnością w głosie.
- Ok.
Ruszyłyśmy w stronę w którą nakazała Tamara. Czekałyśmy piętnaście minut na samolot. Potem podjechałyśmy specjalnym autobusem i zajęłyśmy wyznaczone miejsca w kabinie dla pasażerów.
- Kurde nie mogę się doczekać, gdy już będziemy na miejscu. - Tama poklepała się nerwowo w uda, gdy już się wznieśliśmy w powietrze. Zawsze jarał ją temat Borussii, zresztą mnie też.
- Ja tez nie... czaisz to? Zobaczymy Reus'a. - cieszyłam się jak głupek.
Nagle przed wejściem do kabiny pasażerów wbiegła podenerwowana stewardessa. Na jej twarzy malowała się panika.
- Drodzy państwo, przykro mi to stwierdzić ale to ostatnie dziesięć minut naszego lotu... proszę zmówić pacierz na wszelki wypadek. - ostatnie słowa prawie nie mogła powiedzieć. Zaczęła płakać i wybiegła do toalety.
Popatrzyłam z przerażeniem na Tamarę. Ona gapiła się w kolana. Była nieobecna. Zawsze tak znosiła stres, nieodzywająca się. Z oczów zaczęły lać mi się łzy. Napisałam szybko sms'a do mamy: "Kocham Cię i mam nadzieje ze mnie pamiętasz, bo ja Ciebie będę zawsze" i do taty : Żegnaj, kocham Cie". Rozpłakałam się. Ostatnie minuty życia spędzę w spadającym samolocie. NIE TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! POMOCY...
Nagle się przebudziłam.
- Boże... to sen, to tylko zły koszmar. - zaczęłam ciężko dyszeć. Popatrzyłam na ręce, na nogi i dookoła. Siedziałam w pokoju, w Dortmundzie, a nie w samolocie.
Oddech powoli zaczął mi się wyrównywać. Spojrzałam na komórkę leżącą koło łóżka na szafce. Dostałam sms'a od Ewy: "Ja poszłam do sklepu, goście będą trochę wcześniej. Widziałam że śpisz, więc Cię nie budziłam. Masz jeszcze 30 min by się przygotować na ich przyjście :)".
- Aaa no tak, w końcu dziś przychodzą opić mój talent. - westchnęłam po cichu.
Wstałam z łóżka i postanowiłam iść się wziąć kąpiel. W końcu mam jeszcze pół godziny. Weszłam do łazienki, rozebrałam się, nalałam wody do wanny i usiadłam w niej wygodnie. Zamarzyłam się. Zaczęłam myśleć o wszystkim, głównie o śnie. Zastanawiałam się czy nie był jakiś proroczy. Mam nadzieje że nie. Zabiłabym się, gdybym już miała nigdy nie zobaczyć Tamary. Z przemyśleń wyrwał mnie głos dzwonka do drzwi.
- O rany już przyszli. - pomyślałam. - Czyli koniec relaksu, ciekawe kiedy minęło to trzydzieści minut? No nic... powoli się będę zbierać.
Wyszłam z wanny i zaczęłam wycierać ciało i końcówki włosów które się zmoczyły. Zorientowałam się też, że nie wzięłam żadnych ciuchów ze sobą.
- No super. - pomyślałam.
Zawinęłam się w ręcznik, który był tak mały, że ledwo zakrywał moje pośladki i po cichu opuściłam łazienkę. Szłam na palcach do pokoju. Drzwi były przymknięte.
- Dziwne, wydawało mi się że zostawiałam je otwarte. Pewnie Łukasz zamknął.
Uchyliłam drzwi i weszłam do pokoju.
- Jezus! - krzyknęłam nagle. - Co ty tu robisz? - trochę ściszyłam głos, gdy zobaczyłam Marco leżącego na moim łóżku.
- Nie krzycz. - powiedział cicho. - Głowa mnie bolała, więc przyszedłem się położyć. - odpowiedział.
- Czemu akurat u mnie? - podniosłam jedną brew do góry, co wyraźnie go trochę rozśmieszyło.
- A skąd miałem wiedzieć że to twój pokój? - zapytał i się szeroko uśmiechnął. Widziałam że się mi przygląda. Nie powiem że mnie to nie wkurzyło.
- Czemu się tak patrzysz?- syknęłam. - Dziewczyny w ręczniku nie widziałeś? - uśmiechnęłam się głupkowato.
- Widziałem, ale nie aż taką ładną. - mówiąc to podniósł się.
- Haha, zabawny jesteś. - udałam śmiech. - A teraz wyjazd z pokoju, bo chcę się ubrać. - wskazałam na drzwi.
- No weź... odwrócę się, okej? Obiecuje że nie będę podglądał. - zrobił minkę proszącego pieska.
- Chyba śnisz?
- No proszę, jeszcze mnie trochę głowa boli. - zrobił jeszcze słodszą minę.
- No dobra już, zostań ale się odwróć. - nakazałam.
- Jak sobie pani życzy. - schował głowę w poduszkę.
Podeszłam do szafy i dyskretnie wyjęłam bieliznę. Czułam że Marco patrzy się na mój trochę wystający tyłek. Nie odwracając się powiedziałam ostro.
- Marco!
- No dobra, no... - usłyszałam z jego strony.
Szybko założyłam majtki i stanik. Odwróciłam się a Marco oczywiście patrzył na mnie. O dziwno na moją twarz.
- Boże... czego ode mnie chcesz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Niczego. - uśmiechnął się.
- Miałeś się na mnie nie gapić, gdy jestem prawie naga. - powiedziałam z pretensjami w głosie.
- Oj przepraszam. - odwrócił się znów i udał obrażonego.
- Wielki Pan Marco Reus obraził się, bo nie może patrzeć na tyłek dziewczyny. - zaczęłam się z niego śmiać.
- Ha ha ha. - powiedział sarkastycznie. - Też byś się obraziła. - stwierdził.
- Taa, na pewno bym była zła, gdyby ktoś zabronił mi się gapić na dupę jakiejś laski. - jeszcze bardziej się zaczęłam śmiać.
- No nie laski no ... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili tez się padł śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłam podeszłam do szafy i wyjęłam wybrane ubrania.
Przebrałam się. Zrezygnowałam jednak z kurtki bo było dość ciepło.
- Może być? - spytałam Marco i zerknęłam na swój strój i na niego.
- Cudownie. - odrzekł. - Idziesz do reszty? - spytał.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam i ruszyłam w stronę szafki z kosmetykami - Mógłbyś już wyjść?
- Jak chcesz - powiedział trochę smutno i wyszedł.
Marco jest słodki ale nie będę się wpieprzać w jego życie ... w końcu mam swoje. A poza tym pewnie chce się mną tylko zabawiać... ech no nie wiem, a może on nie jest taki?
Zeszłam na dół. Wyszczy już tam byli. Przywitałam się serdecznie z każdym. Hummels oczywiście udawał gentelmena i pocałował moją rękę.
- Witam Madame - powiedział grzecznie.
- Dzień dobry, debilku. - równie grzecznie odpowiedziałam i złośliwie się uśmiechnęłam.
- Taaa.... masz szczęście że jesteś ładna, a ja dziewczyn nie bije. - udawał złego, ale nie wytrzymał, bo zaczął chichotać.
- Taaa... masz szczęście że jestem zmęczona, ale kopać jeszcze umiem. - uśmiechnęłam się sztucznie. Podkulił się, jakbym go pobiła, ale czułam, że pęka ze śmiechu.
*Oczami Marco*
Siedziałem z Mario na kanapie i przyglądałem się Esterze.
- Ej, stary co ci? - zapytał Götze.
- Bo widzisz, ta Eka to na prawdę fajna dziewczyna... - zacząłem.
- Podoba ci się? - zapytał poważnie. I to w nim uwielbiam, bo równie dobrze mógł się zacząć ze mnie nabijać.
- Nie... nie wiem...- powiedziałem z lekkim smutkiem. - Nie umiem się otrząsnąć po Caroline. Ja ją kochałem, a ona? Kochała moją kasę. - zakończyłem z łamiącym się głosem.
- Nie martw się stary. - Mario poklepał mnie po plecach. - Wiedz, że znajdziesz taką, która będzie ciebie godna.
- Ale ja nie wiem, czy chce się znów zakochać? A co jeżeli każda taka jest? - męczyłem kumpla pytaniami.
- Zapewniam Cię że nie każda. - powiedział i spojrzał mi w oczy.
- Dzięki Mario, na Ciebie mogę liczyć, - uśmiechnąłem się do niego.
- Zawsze... - zaczął.
- ...i wszędzie. - dokończyłem. Zawsze tak mówiliśmy, gdy była jakaś sprawa, gdy sobie pomagaliśmy.
- No... a teraz zawołaj ją tu... jeszcze jej nie poznałem, a wydaje się fajna ... - zaoferował mi kumpel.
- Spoko. Estera! - krzyknąłem.
*Oczami Estery*
Przegadywaliśmy się z Matsem jeszcze trochę. Wyrwał nas z tego czyjeś wołanie. To Marco wołał mnie, bym usiadła koło nich.
- Książę z bajki wzywa. - zażartował Hummels.
- Ty idź lepiej swojej księżniczki szukaj. - nakazałam mu.
- Eee... siedzi z koleżankami i znów gadają o perfumach pewnie. - wskazał na Cathy, siedzącą w kuchni i podrapał się po głowie.
- Biedactwo... - udałam współczującą. - Przynieś sobie jeszcze jednego browarka. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł. - wstał. - Dziękuję pani psycholog. - zaśmiał się i poszedł.
Ruszyłam w stronę Marco i Mario. Gdy byłam przed nimi obydwaj wstali.
- Jestem Mario. - przedstawił się i podał mi rękę.
- Estera. - odwzajemniłam gest.
Po przywitaniu się, usiadłam. Marco wyznaczył mi miejsce między nim a Mario. Trochę dziwnie się czułam dzieląc ich, ale po chwili już tak się śmialiśmy, że zapomniałam o przemyśleniach.
- Drodzy państwo... proszę o uwagę. - zaczął Łukasz ze sztuczną uprzejmością.- Mam dla was propozycję...
- Starałam się. - odpowiedziałam pewnie.
- Ej, a na dzisiejszej imp... spotkaniu towarzyskim, zaśpiewasz coś? Proszę. - Łukasz zrobił minę smutnego pieska.
- Może - pstryknęłam go delikatnie w ramię.
- Nie może, a na pewno. - oznajmił Łukasz.
Resztę drogi przesiedzieliśmy w ciszy. Gdy wjechaliśmy na zajazd przed garażem, wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy do drzwi wejściowych. W progu już czekała Ewa.
- I Jak? Udało ci się? - wybiegła przede mnie i zasypała mnie pytaniami.
- Pewnie że jej się udało. - odpowiedział za mnie Łukasz, który na przywitanie pocałował Ewe w czoło.
- Wiedziałam! Tak się cieszę skarbie. - przytuliła mnie mocno.
- A ja szczerze nie byłam taka pewna. - powiedziałam - Ale dziękuje że we mnie wierzyłaś.
- Zawsze w Ciebie będę wierzyć, jesteś dla mnie jak młodsza siostra. - powiedziała troskliwie.
Nikt mi w życiu nie powiedział czegoś takiego. Mimo iż mam Tamarę i jesteśmy jak siostry, to nigdy ani ja od niej, ani ona ode mnie czegoś takiego nie usłyszałyśmy.
W oku zakręciła mi się łza, bo chyba nigdy w życiu nie powiedziałabym, że tak bardzo obca mi osoba, będzie tak bliska.
- Wiesz że nikt nigdy mi czegoś takiego nie powiedział. - wyszeptałam i przytuliłam ją mocno. Po czym odsunęłam się i zaczerwieniłam
- Przepraszam ja... nie wiem czemu to powiedziałam... - zaczęłam.
- To było bardzo miłe, nie przepraszaj, wiesz tak na prawdę to ja oprócz Łukasza i Sary nie mam nikogo kto by mnie wspierał i nigdy nie miałam... - na chwile się zatrzymała. - To może wydawać się głupie, bo prawie w ogóle się nie znamy, ale czuję że mogę Ci zaufać i traktować cię jak najlepszą młodszą siostrę, której nigdy nie miałam. - powiedziała i też trochę się wzruszyła.
- Dziękuję - powiedziałam krotko i przetarłam oczy. Ewa również zrobiła to samo.
Nagle usłyszałyśmy krzyk Łukasza.
- Cholera!
Obydwie podskoczyłyśmy ze strachu, po czym wpadłyśmy do kuchni, skąd słyszałyśmy krzyk.
- Co się stało?! - równocześnie spytałyśmy.
- Ten głupi rondel spadł mi na nogę. - lamentował boleśnie Łukasz, trzymając się za bolące miejsce.
- Dasz radę chodzić? - spytałam zaniepokojona.
- Tak, raczej tak... poprzestanę na siniaku. - odpowiedział i się skrzywił.
- O tyle dobrze. - odetchnęłam z lekką ulgą.
- A możesz mi powiedzieć, co robiłeś z tą patelnią? - odezwała się w końcu Ewa i uniosła delikatnie brwi.
- Ech... no nic no... chciałem... - nagle się zamyślił. - Aha! Bo ci jeszcze nie mówiłem...
- Czego mi nie mówiłeś? - Ewa zaczęła go podejrzliwie mierzyć wzrokiem.
- Bo zaplanowaliśmy sobie zrobić małą schadzkę... - mówił nie pewnie i patrzył na żonę.
- Zaplanowaliśmy? My? Czyli kto? - dopytywała się Ewa.
- No ja... i chłopaki. - przetarł ręką czoło i zaczął wodzić wzrokiem po całej kuchni.
- Ta, skąd ja to wiedziałam... -zapytała cicho sama siebie. - A z okazji?
- No... no z okazji zatrudnienia... Estery jako naszej piosenkarki. - zakończył i uśmiechnął się do mnie.
- Aaa dobra niech ci będzie. - powiedziała zrezygnowana Ewa. - A dowiemy się w końcu, po co ci była patelnia? - uśmiechnęła się chamsko Ewa. - Chyba mi nie powiesz, że gotujesz?!
- Yyy... no wiesz... no... - zakłopotany, nie mógł się wysłowić.
- Dobra już dobra, nie męcz się tak. - zakpiła z niego żona. - Ja zrobię coś do jedzenia, a ty idź po jakieś procenty, bo zapewne Lewusek i Kubuś strzelili by fochy, gdyby tego zabrakło. - zachichotała.
- Ej, ja też byłbym smutny. - powiedział z udawaną rozpaczą. - Dobra idę do sklepu... potrzebujesz coś?
- Nie - odparła krótko.
- A gdzie jest Sara?- spytałam, gdy już byłyśmy same.
- U Oliwii, córki Błaszczykowskich, zajmuje się nimi niania.Właśnie! Będę musiała zadzwonić, że odbiorę ją wieczorem... ale to potem. - oznajmiła.
- A ok, a potrzebujesz pomocy? - zapytałam rutynowo, gdy Ewa zabierała się do roboty.
- Wiesz co... jakbyś mogła odkurzyć w salonie i na korytarzu przed wejściem. - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - posłałam jej uśmiech. - A gdzie jest odkurzacz?
- Musisz wyjść z kuchni i tuz kolo drzwi do łazienki są takie drzwi z naklejonym kwiatem róży dla ozdoby. Otwórz je i tam będzie gdzieś leżał odkurzacz.
- Ok. - powiedziałam krótko i skierowałam się do wskazanych drzwi.
Za nimi mieścił się średniej wielkości dość jasny pokój z brzoskwiniowymi ścianami, a w nim były mnóstwo urządzeń typu, odkurzacz, grill, robot kuchenny, była zmiotka, miotła i... jedzenie dla kota?!
- Oni mają kota? - zapytam sama siebie. - Jestem na tyle ślepa, że go nie zauważyłam, na serio?
Zabrałam odkurzacz i wyszłam z pomieszczenia, po czym poszłam z powrotem do kuchni.
- Wy macie kota? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Nie widziałaś go? - Ewa odpowiedziała mi równie zdziwionym pytaniem
- Nie.
- Na serio nie zauważyłaś? -Ewa była na prawdę zaskoczona, jakby to był dziesięciometrowy słoń, którego przeoczyłam.
- Na serio. - sama się sobie dziwiłam.
- No to ci go muszę pokazać, chodź. - wskazała ręką na pokój na przeciwko kuchni. Otworzyła drzwi z małą klapą ruchomą na dole. Widocznie kot tędy wychodził. Wewnątrz były dwie duże komody, blat na którym stała wielka klatka, drapak dla kota, legowisko, miski i dwie małe zabawkowe myszy rozrzucone po ziemi.
- Panie Rudolfie... kici kici kici kici... Rudolf - wołała kota Ewa. Nagle zza legowiska wyszedł mały kotek.
- Jeju... jaki kochany. - zachwycałam się. Przykucnęłam, a kot zaczął łasić się o mnie. Wzięłam go na rękę i zaczęłam głaskać. Był dość mały.
- On jest jeszcze młody czy taki już będzie? - zapytałam.
- Jeszcze z dwa centymetry podrośnie. To jest ogólnie mała rasa kota. - oznajmiła mi Ewa.
- To on jest rasowy? Jaka rasa?
- Tonkijski.
- Kochany jest, jak to się stało ze go nie zauważyłam wcześniej? - spytałam.
- Wiesz co to nie jest kot, który jest typowo do zabawy. On w tym pokoju przebywa trzy czwarte dnia, a gdy wychodzi to zazwyczaj kładzie się gdzieś w kącie lub siada na jakiejś półce i służy jako "żywy posąg". Wiec jest prawdopodobieństwo że minęłaś już go parę razy... a że my mamy jasne kolory ścian, a kotek jest kremowy, to można czasem go przeoczyć. - zakończyła przemowę Ewa.
- Skomplikowane. - wypuściłam kotka delikatnie na podłogę. Teraz mój wzrok przykuła klatka stojąca na blacie pod oknem.
- Czyja? - wskazałam na nią.
- Jakieś dwa tygodnie temu zdechł nam chomik i klatka została. Przymierzamy się kupić drugiego za trzy tygodnie na urodziny Sary.
- A rozumiem. - oświadczyłam. - Dobra, ja zabieram się za odkurzanie, bo jest już 14:30. - spojrzałam na zegarek w komórce, a Łukasz umawiał się z nimi na około siedemnastej.
- Ja też za swoją robotę. - oznajmiła niechętnie Ewa i wyszła z pomieszczenia. Ja zrobiłam to samo. Zgarnęłam odkurzacz i zaczęłam sprzątać. Hmm... wydawało mi się że mniej tego będzie. Jednak mają większy dom niż myślałam. Po skończonej pracy, odłożyłam sprzęt na swoje miejsce i poszłam do pokoju. Zauważyłam wiadomość na Facebook'u od Tamary, ale tak się zmęczyłam tym odkurzaniem, że nie miałam siły z nikim pisać. Przyszłam do pokoju i padłam na łóżko.
- Ej tam mamy iść - oznajmiła Tamara.
- A nie w lewo?-zapytałam upewniając się.
- Nie, do Dortmundu jest w prawo, tam jest poczekalnia na samolot na 100%. - powiedziała z pewnością w głosie.
- Ok.
Ruszyłyśmy w stronę w którą nakazała Tamara. Czekałyśmy piętnaście minut na samolot. Potem podjechałyśmy specjalnym autobusem i zajęłyśmy wyznaczone miejsca w kabinie dla pasażerów.
- Kurde nie mogę się doczekać, gdy już będziemy na miejscu. - Tama poklepała się nerwowo w uda, gdy już się wznieśliśmy w powietrze. Zawsze jarał ją temat Borussii, zresztą mnie też.
- Ja tez nie... czaisz to? Zobaczymy Reus'a. - cieszyłam się jak głupek.
Nagle przed wejściem do kabiny pasażerów wbiegła podenerwowana stewardessa. Na jej twarzy malowała się panika.
- Drodzy państwo, przykro mi to stwierdzić ale to ostatnie dziesięć minut naszego lotu... proszę zmówić pacierz na wszelki wypadek. - ostatnie słowa prawie nie mogła powiedzieć. Zaczęła płakać i wybiegła do toalety.
Popatrzyłam z przerażeniem na Tamarę. Ona gapiła się w kolana. Była nieobecna. Zawsze tak znosiła stres, nieodzywająca się. Z oczów zaczęły lać mi się łzy. Napisałam szybko sms'a do mamy: "Kocham Cię i mam nadzieje ze mnie pamiętasz, bo ja Ciebie będę zawsze" i do taty : Żegnaj, kocham Cie". Rozpłakałam się. Ostatnie minuty życia spędzę w spadającym samolocie. NIE TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! POMOCY...
Nagle się przebudziłam.
- Boże... to sen, to tylko zły koszmar. - zaczęłam ciężko dyszeć. Popatrzyłam na ręce, na nogi i dookoła. Siedziałam w pokoju, w Dortmundzie, a nie w samolocie.
Oddech powoli zaczął mi się wyrównywać. Spojrzałam na komórkę leżącą koło łóżka na szafce. Dostałam sms'a od Ewy: "Ja poszłam do sklepu, goście będą trochę wcześniej. Widziałam że śpisz, więc Cię nie budziłam. Masz jeszcze 30 min by się przygotować na ich przyjście :)".
- Aaa no tak, w końcu dziś przychodzą opić mój talent. - westchnęłam po cichu.
Wstałam z łóżka i postanowiłam iść się wziąć kąpiel. W końcu mam jeszcze pół godziny. Weszłam do łazienki, rozebrałam się, nalałam wody do wanny i usiadłam w niej wygodnie. Zamarzyłam się. Zaczęłam myśleć o wszystkim, głównie o śnie. Zastanawiałam się czy nie był jakiś proroczy. Mam nadzieje że nie. Zabiłabym się, gdybym już miała nigdy nie zobaczyć Tamary. Z przemyśleń wyrwał mnie głos dzwonka do drzwi.
- O rany już przyszli. - pomyślałam. - Czyli koniec relaksu, ciekawe kiedy minęło to trzydzieści minut? No nic... powoli się będę zbierać.
Wyszłam z wanny i zaczęłam wycierać ciało i końcówki włosów które się zmoczyły. Zorientowałam się też, że nie wzięłam żadnych ciuchów ze sobą.
- No super. - pomyślałam.
Zawinęłam się w ręcznik, który był tak mały, że ledwo zakrywał moje pośladki i po cichu opuściłam łazienkę. Szłam na palcach do pokoju. Drzwi były przymknięte.
- Dziwne, wydawało mi się że zostawiałam je otwarte. Pewnie Łukasz zamknął.
Uchyliłam drzwi i weszłam do pokoju.
- Jezus! - krzyknęłam nagle. - Co ty tu robisz? - trochę ściszyłam głos, gdy zobaczyłam Marco leżącego na moim łóżku.
- Nie krzycz. - powiedział cicho. - Głowa mnie bolała, więc przyszedłem się położyć. - odpowiedział.
- Czemu akurat u mnie? - podniosłam jedną brew do góry, co wyraźnie go trochę rozśmieszyło.
- A skąd miałem wiedzieć że to twój pokój? - zapytał i się szeroko uśmiechnął. Widziałam że się mi przygląda. Nie powiem że mnie to nie wkurzyło.
- Czemu się tak patrzysz?- syknęłam. - Dziewczyny w ręczniku nie widziałeś? - uśmiechnęłam się głupkowato.
- Widziałem, ale nie aż taką ładną. - mówiąc to podniósł się.
- Haha, zabawny jesteś. - udałam śmiech. - A teraz wyjazd z pokoju, bo chcę się ubrać. - wskazałam na drzwi.
- No weź... odwrócę się, okej? Obiecuje że nie będę podglądał. - zrobił minkę proszącego pieska.
- Chyba śnisz?
- No proszę, jeszcze mnie trochę głowa boli. - zrobił jeszcze słodszą minę.
- No dobra już, zostań ale się odwróć. - nakazałam.
- Jak sobie pani życzy. - schował głowę w poduszkę.
Podeszłam do szafy i dyskretnie wyjęłam bieliznę. Czułam że Marco patrzy się na mój trochę wystający tyłek. Nie odwracając się powiedziałam ostro.
- Marco!
- No dobra, no... - usłyszałam z jego strony.
Szybko założyłam majtki i stanik. Odwróciłam się a Marco oczywiście patrzył na mnie. O dziwno na moją twarz.
- Boże... czego ode mnie chcesz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Niczego. - uśmiechnął się.
- Miałeś się na mnie nie gapić, gdy jestem prawie naga. - powiedziałam z pretensjami w głosie.
- Oj przepraszam. - odwrócił się znów i udał obrażonego.
- Wielki Pan Marco Reus obraził się, bo nie może patrzeć na tyłek dziewczyny. - zaczęłam się z niego śmiać.
- Ha ha ha. - powiedział sarkastycznie. - Też byś się obraziła. - stwierdził.
- Taa, na pewno bym była zła, gdyby ktoś zabronił mi się gapić na dupę jakiejś laski. - jeszcze bardziej się zaczęłam śmiać.
- No nie laski no ... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili tez się padł śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłam podeszłam do szafy i wyjęłam wybrane ubrania.
Przebrałam się. Zrezygnowałam jednak z kurtki bo było dość ciepło.
- Może być? - spytałam Marco i zerknęłam na swój strój i na niego.
- Cudownie. - odrzekł. - Idziesz do reszty? - spytał.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam i ruszyłam w stronę szafki z kosmetykami - Mógłbyś już wyjść?
- Jak chcesz - powiedział trochę smutno i wyszedł.
Marco jest słodki ale nie będę się wpieprzać w jego życie ... w końcu mam swoje. A poza tym pewnie chce się mną tylko zabawiać... ech no nie wiem, a może on nie jest taki?
Zeszłam na dół. Wyszczy już tam byli. Przywitałam się serdecznie z każdym. Hummels oczywiście udawał gentelmena i pocałował moją rękę.
- Witam Madame - powiedział grzecznie.
- Dzień dobry, debilku. - równie grzecznie odpowiedziałam i złośliwie się uśmiechnęłam.
- Taaa.... masz szczęście że jesteś ładna, a ja dziewczyn nie bije. - udawał złego, ale nie wytrzymał, bo zaczął chichotać.
- Taaa... masz szczęście że jestem zmęczona, ale kopać jeszcze umiem. - uśmiechnęłam się sztucznie. Podkulił się, jakbym go pobiła, ale czułam, że pęka ze śmiechu.
*Oczami Marco*
Siedziałem z Mario na kanapie i przyglądałem się Esterze.
- Ej, stary co ci? - zapytał Götze.
- Bo widzisz, ta Eka to na prawdę fajna dziewczyna... - zacząłem.
- Podoba ci się? - zapytał poważnie. I to w nim uwielbiam, bo równie dobrze mógł się zacząć ze mnie nabijać.
- Nie... nie wiem...- powiedziałem z lekkim smutkiem. - Nie umiem się otrząsnąć po Caroline. Ja ją kochałem, a ona? Kochała moją kasę. - zakończyłem z łamiącym się głosem.
- Nie martw się stary. - Mario poklepał mnie po plecach. - Wiedz, że znajdziesz taką, która będzie ciebie godna.
- Ale ja nie wiem, czy chce się znów zakochać? A co jeżeli każda taka jest? - męczyłem kumpla pytaniami.
- Zapewniam Cię że nie każda. - powiedział i spojrzał mi w oczy.
- Dzięki Mario, na Ciebie mogę liczyć, - uśmiechnąłem się do niego.
- Zawsze... - zaczął.
- ...i wszędzie. - dokończyłem. Zawsze tak mówiliśmy, gdy była jakaś sprawa, gdy sobie pomagaliśmy.
- No... a teraz zawołaj ją tu... jeszcze jej nie poznałem, a wydaje się fajna ... - zaoferował mi kumpel.
- Spoko. Estera! - krzyknąłem.
*Oczami Estery*
Przegadywaliśmy się z Matsem jeszcze trochę. Wyrwał nas z tego czyjeś wołanie. To Marco wołał mnie, bym usiadła koło nich.
- Książę z bajki wzywa. - zażartował Hummels.
- Ty idź lepiej swojej księżniczki szukaj. - nakazałam mu.
- Eee... siedzi z koleżankami i znów gadają o perfumach pewnie. - wskazał na Cathy, siedzącą w kuchni i podrapał się po głowie.
- Biedactwo... - udałam współczującą. - Przynieś sobie jeszcze jednego browarka. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł. - wstał. - Dziękuję pani psycholog. - zaśmiał się i poszedł.
Ruszyłam w stronę Marco i Mario. Gdy byłam przed nimi obydwaj wstali.
- Jestem Mario. - przedstawił się i podał mi rękę.
- Estera. - odwzajemniłam gest.
Po przywitaniu się, usiadłam. Marco wyznaczył mi miejsce między nim a Mario. Trochę dziwnie się czułam dzieląc ich, ale po chwili już tak się śmialiśmy, że zapomniałam o przemyśleniach.
- Drodzy państwo... proszę o uwagę. - zaczął Łukasz ze sztuczną uprzejmością.- Mam dla was propozycję...
Subskrybuj:
Posty (Atom)