- Kurde, dałaś dzisiaj czadu. - w końcu odezwał się Łukasz podczas drogi powrotnej.
- Starałam się. - odpowiedziałam pewnie.
- Ej, a na dzisiejszej imp... spotkaniu towarzyskim, zaśpiewasz coś? Proszę. - Łukasz zrobił minę smutnego pieska.
- Może - pstryknęłam go delikatnie w ramię.
- Nie może, a na pewno. - oznajmił Łukasz.
Resztę drogi przesiedzieliśmy w ciszy. Gdy wjechaliśmy na zajazd
przed garażem, wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy do drzwi wejściowych. W
progu już czekała Ewa.
- I Jak? Udało ci się? - wybiegła przede mnie i zasypała mnie pytaniami.
- Pewnie że jej się udało. - odpowiedział za mnie Łukasz, który na przywitanie pocałował Ewe w czoło.
- Wiedziałam! Tak się cieszę skarbie. - przytuliła mnie mocno.
- A ja szczerze nie byłam taka pewna. - powiedziałam - Ale dziękuje że we mnie wierzyłaś.
- Zawsze w Ciebie będę wierzyć, jesteś dla mnie jak młodsza siostra. - powiedziała troskliwie.
Nikt mi w życiu nie powiedział czegoś takiego. Mimo iż mam Tamarę i jesteśmy jak siostry, to nigdy ani ja od niej, ani ona ode mnie czegoś takiego nie usłyszałyśmy.
W oku zakręciła mi się łza, bo chyba nigdy w życiu nie powiedziałabym, że tak bardzo obca mi osoba, będzie tak bliska.
- Wiesz że nikt nigdy mi czegoś takiego nie powiedział. - wyszeptałam
i przytuliłam ją mocno. Po czym odsunęłam się i zaczerwieniłam
- Przepraszam ja... nie wiem czemu to powiedziałam... - zaczęłam.
- To było bardzo miłe, nie przepraszaj, wiesz tak na prawdę to ja oprócz Łukasza i Sary nie mam nikogo kto by mnie wspierał i nigdy nie
miałam... - na chwile się zatrzymała. - To może wydawać się głupie, bo
prawie w ogóle się nie znamy, ale czuję że mogę
Ci zaufać i traktować cię jak najlepszą młodszą siostrę, której nigdy
nie miałam. - powiedziała i też trochę się wzruszyła.
- Dziękuję - powiedziałam krotko i przetarłam oczy. Ewa również zrobiła to samo.
Nagle usłyszałyśmy krzyk Łukasza.
- Cholera!
Obydwie podskoczyłyśmy ze strachu, po czym wpadłyśmy do kuchni, skąd słyszałyśmy krzyk.
- Co się stało?! - równocześnie spytałyśmy.
- Ten głupi rondel spadł mi na nogę. - lamentował boleśnie Łukasz, trzymając się za bolące miejsce.
- Dasz radę chodzić? - spytałam zaniepokojona.
- Tak, raczej tak... poprzestanę na siniaku. - odpowiedział i się skrzywił.
- O tyle dobrze. - odetchnęłam z lekką ulgą.
- A możesz mi powiedzieć, co robiłeś z tą patelnią? - odezwała się w końcu Ewa i uniosła delikatnie brwi.
- Ech... no nic no... chciałem... - nagle się zamyślił. - Aha! Bo ci jeszcze nie mówiłem...
- Czego mi nie mówiłeś? - Ewa zaczęła go podejrzliwie mierzyć wzrokiem.
- Bo zaplanowaliśmy sobie zrobić małą schadzkę... - mówił nie pewnie i patrzył na żonę.
- Zaplanowaliśmy? My? Czyli kto? - dopytywała się Ewa.
- No ja... i chłopaki. - przetarł ręką czoło i zaczął wodzić wzrokiem po całej kuchni.
- Ta, skąd ja to wiedziałam... -zapytała cicho sama siebie. - A z okazji?
- No... no z okazji zatrudnienia... Estery jako naszej piosenkarki. - zakończył i uśmiechnął się do mnie.
- Aaa dobra niech ci będzie. - powiedziała zrezygnowana Ewa. - A dowiemy się w końcu, po co ci była patelnia? - uśmiechnęła się chamsko Ewa. - Chyba mi nie powiesz, że gotujesz?!
- Yyy... no wiesz... no... - zakłopotany, nie mógł się wysłowić.
- Dobra już dobra, nie męcz się tak. - zakpiła z niego żona. - Ja zrobię coś do jedzenia, a ty idź po jakieś procenty, bo zapewne Lewusek i Kubuś
strzelili by fochy, gdyby tego zabrakło. - zachichotała.
- Ej, ja też byłbym smutny. - powiedział z udawaną rozpaczą. - Dobra idę do sklepu... potrzebujesz coś?
- Nie - odparła krótko.
- A gdzie jest Sara?- spytałam, gdy już byłyśmy same.
- U Oliwii, córki Błaszczykowskich, zajmuje się nimi niania.Właśnie! Będę musiała zadzwonić, że odbiorę ją wieczorem... ale to potem. - oznajmiła.
- A ok, a potrzebujesz pomocy? - zapytałam rutynowo, gdy Ewa zabierała się do roboty.
- Wiesz co... jakbyś mogła odkurzyć w salonie i na korytarzu przed wejściem. - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - posłałam jej uśmiech. - A gdzie jest odkurzacz?
- Musisz wyjść z kuchni i tuz kolo drzwi do łazienki są takie drzwi
z naklejonym kwiatem róży dla ozdoby. Otwórz je i tam będzie gdzieś
leżał odkurzacz.
- Ok. - powiedziałam krótko i skierowałam się do wskazanych drzwi.
Za nimi mieścił się średniej wielkości dość jasny pokój z
brzoskwiniowymi ścianami, a w nim były mnóstwo urządzeń typu, odkurzacz,
grill, robot kuchenny, była zmiotka, miotła i... jedzenie dla kota?!
- Oni mają kota? - zapytam sama siebie. - Jestem na tyle ślepa, że go nie zauważyłam, na serio?
Zabrałam odkurzacz i wyszłam z
pomieszczenia, po czym poszłam z powrotem do kuchni.
- Wy macie kota? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Nie widziałaś go? - Ewa odpowiedziała mi równie zdziwionym pytaniem
- Nie.
- Na serio nie zauważyłaś? -Ewa była na prawdę zaskoczona, jakby to był dziesięciometrowy słoń, którego przeoczyłam.
- Na serio. - sama się sobie dziwiłam.
- No to ci go muszę pokazać, chodź. - wskazała ręką na pokój na
przeciwko kuchni. Otworzyła drzwi z małą klapą ruchomą na dole.
Widocznie kot tędy wychodził. Wewnątrz były dwie duże komody, blat
na którym stała wielka klatka, drapak dla kota, legowisko, miski i dwie
małe zabawkowe myszy rozrzucone po ziemi.
- Panie Rudolfie... kici kici kici kici... Rudolf - wołała kota
Ewa. Nagle zza legowiska wyszedł mały kotek.
- Jeju... jaki kochany. - zachwycałam się. Przykucnęłam, a
kot zaczął łasić się o mnie. Wzięłam go na rękę i zaczęłam głaskać. Był
dość mały.
- On jest jeszcze młody czy taki już będzie? - zapytałam.
- Jeszcze z dwa centymetry podrośnie. To jest ogólnie mała rasa kota. - oznajmiła mi Ewa.
- To on jest rasowy? Jaka rasa?
- Tonkijski.
- Kochany jest, jak to się stało ze go nie zauważyłam wcześniej? - spytałam.
- Wiesz co to nie jest kot, który jest typowo do zabawy. On w
tym pokoju przebywa trzy czwarte dnia, a gdy wychodzi to zazwyczaj kładzie się gdzieś w kącie lub siada na jakiejś półce i służy jako "żywy posąg".
Wiec jest prawdopodobieństwo że minęłaś już go parę razy... a że my mamy jasne kolory ścian, a kotek jest kremowy, to można czasem go przeoczyć. - zakończyła przemowę Ewa.
- Skomplikowane. - wypuściłam kotka delikatnie na podłogę. Teraz mój wzrok przykuła klatka stojąca na blacie pod oknem.
- Czyja? - wskazałam na nią.
- Jakieś dwa tygodnie temu zdechł nam chomik i klatka została. Przymierzamy się kupić drugiego za trzy tygodnie na urodziny Sary.
- A rozumiem. - oświadczyłam. - Dobra, ja zabieram się za odkurzanie, bo jest już 14:30. - spojrzałam na zegarek w komórce, a Łukasz umawiał się z nimi na około siedemnastej.
- Ja też za swoją robotę. - oznajmiła niechętnie Ewa i wyszła z
pomieszczenia. Ja zrobiłam to samo. Zgarnęłam odkurzacz i zaczęłam
sprzątać. Hmm... wydawało mi się że mniej tego będzie. Jednak mają większy
dom niż myślałam. Po skończonej pracy, odłożyłam sprzęt na swoje miejsce
i poszłam do pokoju. Zauważyłam wiadomość na Facebook'u od Tamary, ale tak się zmęczyłam tym odkurzaniem, że nie miałam siły z nikim pisać.
Przyszłam do pokoju i padłam na łóżko.
- Ej tam mamy iść - oznajmiła Tamara.
- A nie w lewo?-zapytałam upewniając się.
- Nie, do Dortmundu jest w prawo, tam jest poczekalnia na samolot na 100%. - powiedziała z pewnością w głosie.
- Ok.
Ruszyłyśmy w stronę w którą nakazała Tamara. Czekałyśmy piętnaście minut na
samolot. Potem podjechałyśmy specjalnym autobusem i zajęłyśmy
wyznaczone miejsca w kabinie dla pasażerów.
- Kurde nie mogę się doczekać, gdy już będziemy na miejscu. - Tama
poklepała się nerwowo w uda, gdy już się wznieśliśmy w powietrze. Zawsze
jarał ją temat Borussii, zresztą mnie też.
- Ja tez nie... czaisz to? Zobaczymy Reus'a. - cieszyłam się jak głupek.
Nagle przed wejściem do kabiny pasażerów wbiegła podenerwowana stewardessa. Na jej twarzy malowała się panika.
- Drodzy państwo, przykro mi to stwierdzić ale to ostatnie dziesięć minut
naszego lotu... proszę zmówić pacierz na wszelki wypadek. - ostatnie
słowa prawie nie mogła powiedzieć. Zaczęła płakać i wybiegła do toalety.
Popatrzyłam z przerażeniem na Tamarę. Ona gapiła się w kolana. Była
nieobecna. Zawsze tak znosiła stres, nieodzywająca się. Z oczów zaczęły
lać mi się łzy. Napisałam szybko sms'a do mamy: "Kocham Cię i mam
nadzieje ze mnie pamiętasz, bo ja Ciebie będę zawsze" i do taty :
Żegnaj, kocham Cie". Rozpłakałam się. Ostatnie minuty życia spędzę w
spadającym samolocie. NIE TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! POMOCY...
Nagle się przebudziłam.
- Boże... to sen, to tylko zły koszmar. - zaczęłam ciężko dyszeć.
Popatrzyłam na ręce, na nogi i dookoła. Siedziałam w pokoju, w
Dortmundzie, a nie w samolocie.
Oddech powoli zaczął mi się wyrównywać. Spojrzałam na komórkę leżącą
koło łóżka na szafce. Dostałam sms'a od Ewy: "Ja poszłam do sklepu,
goście będą trochę wcześniej. Widziałam że śpisz, więc Cię nie budziłam.
Masz jeszcze 30 min by się przygotować na ich przyjście :)".
- Aaa no tak, w końcu dziś przychodzą opić mój talent. - westchnęłam po cichu.
Wstałam z łóżka i postanowiłam iść się wziąć kąpiel. W końcu mam
jeszcze pół godziny. Weszłam do łazienki, rozebrałam się, nalałam wody
do wanny i usiadłam w niej wygodnie. Zamarzyłam się. Zaczęłam myśleć o
wszystkim, głównie o śnie. Zastanawiałam się czy nie był jakiś proroczy.
Mam nadzieje że nie. Zabiłabym się, gdybym już miała nigdy nie
zobaczyć Tamary. Z przemyśleń wyrwał mnie głos dzwonka do drzwi.
- O rany już przyszli. - pomyślałam. - Czyli koniec relaksu, ciekawe
kiedy minęło to trzydzieści minut? No nic... powoli się będę zbierać.
Wyszłam z
wanny i zaczęłam wycierać ciało i końcówki włosów które się zmoczyły. Zorientowałam się też, że nie wzięłam żadnych ciuchów ze sobą.
- No super. - pomyślałam.
Zawinęłam się w ręcznik, który był tak mały, że ledwo zakrywał moje
pośladki i po cichu opuściłam łazienkę. Szłam na palcach do pokoju. Drzwi
były przymknięte.
- Dziwne, wydawało mi się że zostawiałam je otwarte. Pewnie Łukasz zamknął.
Uchyliłam drzwi i weszłam do pokoju.
- Jezus! - krzyknęłam nagle. - Co ty tu robisz? - trochę ściszyłam głos, gdy zobaczyłam Marco leżącego na moim łóżku.
- Nie krzycz. - powiedział cicho. - Głowa mnie bolała, więc przyszedłem się położyć. - odpowiedział.
- Czemu akurat u mnie? - podniosłam jedną brew do góry, co wyraźnie go trochę rozśmieszyło.
- A skąd miałem wiedzieć że to twój pokój? - zapytał i się szeroko
uśmiechnął. Widziałam że się mi przygląda. Nie powiem że mnie to nie
wkurzyło.
- Czemu się tak patrzysz?- syknęłam. - Dziewczyny w ręczniku nie widziałeś? - uśmiechnęłam się głupkowato.
- Widziałem, ale nie aż taką ładną. - mówiąc to podniósł się.
- Haha, zabawny jesteś. - udałam śmiech. - A teraz wyjazd z pokoju, bo chcę się ubrać. - wskazałam na drzwi.
- No weź... odwrócę się, okej? Obiecuje że nie będę podglądał. - zrobił minkę proszącego pieska.
- Chyba śnisz?
- No proszę, jeszcze mnie trochę głowa boli. - zrobił jeszcze słodszą minę.
- No dobra już, zostań ale się odwróć. - nakazałam.
- Jak sobie pani życzy. - schował głowę w poduszkę.
Podeszłam do szafy i dyskretnie wyjęłam bieliznę. Czułam że Marco patrzy się na mój trochę wystający tyłek. Nie odwracając się powiedziałam ostro.
- Marco!
- No dobra, no... - usłyszałam z jego strony.
Szybko założyłam majtki i stanik. Odwróciłam się a Marco oczywiście patrzył na mnie. O dziwno na moją twarz.
- Boże... czego ode mnie chcesz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Niczego. - uśmiechnął się.
- Miałeś się na mnie nie gapić, gdy jestem prawie naga. - powiedziałam z pretensjami w głosie.
- Oj przepraszam. - odwrócił się znów i udał obrażonego.
- Wielki Pan Marco Reus obraził się, bo nie może patrzeć na tyłek dziewczyny. - zaczęłam się z niego śmiać.
- Ha ha ha. - powiedział sarkastycznie. - Też byś się obraziła. - stwierdził.
- Taa, na pewno bym była zła, gdyby ktoś zabronił mi się gapić na dupę jakiejś laski. - jeszcze bardziej się zaczęłam śmiać.
- No nie laski no ... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili tez się
padł śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłam podeszłam do szafy i wyjęłam
wybrane ubrania.
Przebrałam się. Zrezygnowałam jednak z kurtki bo było dość ciepło.
- Może być? - spytałam Marco i zerknęłam na swój strój i na niego.
- Cudownie. - odrzekł. - Idziesz do reszty? - spytał.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam i ruszyłam w stronę szafki z kosmetykami - Mógłbyś już wyjść?
- Jak chcesz - powiedział trochę smutno i wyszedł.
Marco jest słodki ale nie będę się wpieprzać w jego życie ...
w końcu mam swoje. A poza tym pewnie chce się mną tylko zabawiać... ech no
nie wiem, a może on nie jest taki?
Zeszłam na dół. Wyszczy już tam byli. Przywitałam się serdecznie z
każdym. Hummels oczywiście udawał gentelmena i pocałował moją rękę.
- Witam Madame - powiedział grzecznie.
- Dzień dobry, debilku. - równie grzecznie odpowiedziałam i złośliwie się uśmiechnęłam.
- Taaa.... masz szczęście że jesteś ładna, a ja dziewczyn nie bije. - udawał złego, ale nie wytrzymał, bo zaczął chichotać.
- Taaa... masz szczęście że jestem zmęczona, ale kopać jeszcze umiem. -
uśmiechnęłam się sztucznie. Podkulił się, jakbym go pobiła, ale czułam, że
pęka ze śmiechu.
*Oczami Marco*
Siedziałem z Mario na kanapie i przyglądałem się Esterze.
- Ej, stary co ci? - zapytał Götze.
- Bo widzisz, ta Eka to na prawdę fajna dziewczyna... - zacząłem.
- Podoba ci się? - zapytał poważnie. I to w nim uwielbiam, bo równie dobrze mógł się zacząć ze mnie nabijać.
- Nie... nie wiem...- powiedziałem z lekkim smutkiem. - Nie umiem się otrząsnąć po Caroline. Ja ją kochałem, a
ona? Kochała moją kasę. - zakończyłem z łamiącym się głosem.
- Nie martw się stary. - Mario poklepał mnie po plecach. - Wiedz, że znajdziesz taką, która będzie ciebie godna.
- Ale ja nie wiem, czy chce się znów zakochać? A co jeżeli każda taka jest? - męczyłem kumpla pytaniami.
- Zapewniam Cię że nie każda. - powiedział i spojrzał mi w oczy.
- Dzięki Mario, na Ciebie mogę liczyć, - uśmiechnąłem się do niego.
- Zawsze... - zaczął.
- ...i wszędzie. - dokończyłem. Zawsze tak mówiliśmy, gdy była jakaś sprawa, gdy sobie pomagaliśmy.
- No... a teraz zawołaj ją tu... jeszcze jej nie poznałem, a wydaje się fajna ... - zaoferował mi kumpel.
- Spoko. Estera! - krzyknąłem.
*Oczami Estery*
Przegadywaliśmy się z Matsem jeszcze trochę. Wyrwał nas z tego czyjeś wołanie. To Marco wołał mnie, bym usiadła koło nich.
- Książę z bajki wzywa. - zażartował Hummels.
- Ty idź lepiej swojej księżniczki szukaj. - nakazałam mu.
- Eee... siedzi z koleżankami i znów gadają o perfumach pewnie. - wskazał na Cathy, siedzącą w kuchni i podrapał się po głowie.
- Biedactwo... - udałam współczującą. - Przynieś sobie jeszcze jednego browarka. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł. - wstał. - Dziękuję pani psycholog. - zaśmiał się i poszedł.
Ruszyłam w stronę Marco i Mario. Gdy byłam przed nimi obydwaj wstali.
- Jestem Mario. - przedstawił się i podał mi rękę.
- Estera. - odwzajemniłam gest.
Po przywitaniu się, usiadłam. Marco wyznaczył mi miejsce między nim a
Mario. Trochę dziwnie się czułam dzieląc ich, ale po chwili już tak się
śmialiśmy, że zapomniałam o przemyśleniach.
- Drodzy państwo... proszę o uwagę. - zaczął Łukasz ze sztuczną uprzejmością.- Mam dla was propozycję...
No niech Marco wyzna jej miłość!<3
OdpowiedzUsuńBoże ale zboczeniec!
Mario to fajny kumpel i umii mu pomóc w trudnych momentach ;)
Zapraszam do mnie ;;****
http://marco-emila.blogspot.com/2013/10/rozdzia-8.html