wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 12.

Tuż pod domem spostrzegłam że Piszczków wnoszących jakieś pudła do domu.
- Hej, już jestem - krzyknęłam zza furtki.
- O to dobrze - usłyszałam odpowiedz.
Idąc ku Ewie i Łukaszowi potknęłam się o coś i prawie zabiłam. W ostatniej chwili utrzymałam równowagę. Piszczka to wprawiło w nagły napad śmiechu.
- Łukasz przestań, ta chudzinka mogła się połamać a ty się śmiejesz - zganiła go Ewa.
- Ewa, daj spokój, niech się śmieje, musiało to wyglądać komicznie - uspokoiłam ją - a tak w ogóle to co to za pudła?
- To nowe rzeczy do mieszkania, różne dywany, firanki, naczynia, świeczki, garnki, ozdoby i takie tam.
- Skąd tego aż tyle?
- Pokupowaliśmy większość przez internet, niektóre pozamawialiśmy osobiście w sklepach a niektóre to rzeczy z naszego starego domu w Polsce.
- Aa okey, pomóc?
- Nie, nie trzeba, jeszcze dwa tylko zostały- mówiąc to Łukasz zniknął za drzwiami wejściowymi z dużym kartonem.
- Ej czy będę mogła dziś gdzieś wyjść wieczorem? - zapytałam.
- Hmm no nie wiem... ale raczej tak... choć w sumie to zależy gdzie - zainteresowała się Ewa.
- Spokojnie nie pójdę na żadne gangi, na pety czy wódkę.
- Nie oto nawet mi chodzi...po prostu w mieście wieczorem często można trafić na pijanych kiboli i różnych typów... chodzi o to by po prostu nic się nie stało, by ci ktoś krzywdy nie zrobił.
- Spokojnie, na prawdę, będę w dobrych rękach.
- Tak? A to z kimś się spotykasz? Z kim młoda damo? - Łukasz udając surowego rodzica właśnie z powrotem wyszedł na dwór.
- A no z panem Reus'em, na spacer - odpowiedziałam radośnie. Na samą myśl o blondynie uśmiech mimowolnie pojawiał mi się na twarzy.
- A nim to chyba można normalnie pogadać.
- Jasne ze można, Reus jest fajny, dobry z niego przyjaciel i jest bardzo czuły - skwitował Łukasz.
- Przyjdzie tu po Ciebie? - Ewa wyraźnie nie do końca była przekonana moim wyjściem.
- Tak, o 18.
- No widzisz, tak krótko tu jesteś i już wie kto fajny, a kto nie fajny. - zaśmiał się Łukasz.
- Borussia Dortmund najlepsza - krzyknęła Sara, która nagle pojawiła się w drzwiach.
- Oczywiście - zasalutowałam- To jak na pewno wam nie pomóc?
- Nie na pewno, ale idź do swojego pokoju i tam masz parę rzeczy do niego i dla Ciebie. - oznajmiła Ewa.
Pobiegłam na górę w stronę czasowo mojego pokoju. Stanęłam w progu, a moim oczom ukazały się dwa duże pudła na środku pokoju. Szybko się uwinęłam z wyładowaniem ich. Była tam nowa zasłona, jakaś pościel, parę wieszaków i wiele innych rzeczy. Natomiast w drugim pudle były pojedyncze worki z ubraniami i to takimi ogarniętymi. Były tam trampki, kamizelki dżinsowe, spódniczki, swetry i wiele innych ładnych i modnych rzeczy.
- Mam tylko nadzieje że nie kupili tego ze względu na mnie - myślałam.
Cały dzień przeleżałam w łóżku. Nic nie jadłam oprócz śniadania, znowu czuje się jak podczas choroby, oczy by jadły a brzuch rzygał, taka prawda. Chciałbym coś zjeść, ale jest mi lekko niedobrze. O 17:20 postanowiłam ruszyć tyłek i się ogarnąć przed przyjściem Marco. Stwierdziłam, że to tylko zwykły spacer, więc nie będę się stroić i ubierać w jakieś suknie i szpilki. Wybrałam zwiewną spódniczkę, jakąś bluzeczkę i wygodne baleriny :



Moim makijażem stała się zwykła maskara i bezbarwny błyszczyk. Jest na tyle ciepło, że jakbym nałożyła jakąś tapetę to za dwie sekundy spłynęłaby ze mnie.
A tak po za tym to nie lubię się malować. Korzystam póki mogę z tego, że nie mam obwisłych zmarszczek i siwych włosów.
Włożyłam do torebki mój najdroższy skarb, czyli telefon, portfel, małą szczotkę do włosów, perfumę i klucze od domu.
Marco przyszedł punktualnie o 18. Pobiegłam mu otworzyć.
- Hej, ślicznie wyglądasz. - skomplementował mnie na przywitanie.
- Hej po raz drugi. - uśmiechnęłam się. - Ty też niczego sobie.
Miał na sobie ciemne dżinsy, biały t-shirt i czarną skórzaną kurtkę.
- No to idziemy? - zapytał.
- Już, tylko powiem Ewie że idę.
Weszłam do salonu, a tam Ewa układała z Sarą puzzle, a Łukasz zawieszał nowe firanki,
- Marco już przyszedł, więc zmykam.- oznajmiłam.
- Okej, baw się dobrze. - posłała mi uśmiech Ewa.
Wyszliśmy z domu i powoli ruszyliśmy w stronę głównej ulicy.
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Szczerze, to nie wiem. - zaśmiał się pod nosem. - Może najpierw przez centrum miasta, do parku?
- Ty tu rządzisz, ja tu tylko oglądam widoki i Ci towarzysze,
- Haha, więc chodźmy. Szliśmy minute w ciszy aż końcu Marco się odezwał.
- Powiedziałabyś mi jak to się stało, że jesteś tu, w Dortmundzie? Chyba ze to zbyt prywatne.
Hmm, Marco wydawał się fajny po za tym, co mam do stracenia, najwyżej mnie wyśmieje.
- Mogę ci powiedzieć, choć nie wiąże z tym dobrych wspomnień.
- Ja nie naciskam, jeśli miałoby Ci to zepsuć humor to nie muszę wiedzieć. - zatroskanym głosem oznajmił.
- Wiesz co? Póki co ci powiem, że stało się to za sprawą mojego ojca, jak to się potem okazało, przez spisek.
- Aha, dobra nie psujmy sobie humoru. Pokaże Ci śliczny park, co ty na to?
- Jasne - uśmiechnęłam się szeroko i podążyłam za Reus'em.
Szliśmy ulicą, dość tłoczną, mijaliśmy wiele budynków mieszkalnych i sklepów. Marco opowiadał mi rożne przygody związane z danymi miejscami.
Zatrzymaliśmy się przy Westfalenpark.
- Jak pięknie. - zaczęłam się rozglądać dookoła.
- Wiem, raczej nie zabrał bym Cię w jakieś byle jakie miejsce. - popatrzył na mnie i urczo się uśmiechnął.
Ja nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc się po prostu odwzajemniłam uśmiech.
Spacerując beztrosko po parku, dowiadywaliśmy się o sobie różnych rzeczy. Nawet nie wiem kiedy opowiedziałam mu o tym,  jak się tu znalazłam.
- No, i do tej pory jestem u Łukasza i Ewy na łasce - zakończyłam.
- Rozumiem Cię. Domyślam się że jest ciężko.
- Było wcześniej, już się z tym oswoiłam. Teraz postanowiłam że rozpocznę nowe życie.
- To znaczy?
- No mam już prace, a raczej hobby na zarobki, znajdę i wynajmę sobie dom i poszukam jakieś prawdziwej roboty.
- Jak będziesz potrzebować pomocy, to zawsze możesz się do mnie zgłosić.
- Dziękuje, ale myślę że sobie poradzę.
Weszliśmy do jakiejś uroczej małej kawiarni i wypiliśmy po kawie. Gdy zbieraliśmy ku wyjściu, nieśmiałe spytałam.
- Marco? - popatrzyłam na blondyna.
- Słucham?
- Nie chce wyjść na jakieś bojaźliwe dziecko, ale czy mógłbyś mnie odprowadzić? - popatrzyłam z nadzieją.
- Jasne, ale to nawet nie było co pytać, nie spałbym spokojnie,  jakbym sobie pomyślał, że sama szłaś przez nieznane Ci miasto.
- Dziękuje Ci bardzo. - przytuliłam się do niego.
- Nie ma za co.
- Wyszliśmy z kawiarni i przymierzaliśmy się do przejścia przez pasy.
- Poczekaj, bo chyba zostawiłem portfel na kadzie w kawiarni, za sekundę tu jestem. - pobiegł w stronę lokalu.
Stojąc tak, w pewnym momencie poczułam że kręci mi się w głowie, zrobiły mi się mroczki i... ocknęłam się powoli na ulicy. Podniosłam głowę i spostrzegłam, że leże na środku pasów, a z drugiej strony jedzie wielki tir. Kierowca mnie nie widzi. Chciałam się ruszyć. Ale nie mogłam. Strach mnie sparaliżował. Głowa by uciekała, a nogi nie dają rady.
Zamknęłam oczy i w ciszy czekałam, aż ciężarówka mnie uderzy.
Nagle poczułam, że silne ramiona podnoszą mnie z ulicy. Myślałam, że to już koniec. Ale wtedy ujrzałam twarz Marco. Przetarłam oczy i jakby normalny obraz wrócił.
- Co się stało...ja jeszcze żyje? Przecież ... -zacinałam się.
- Spokojnie, cicho, już wszystko dobrze, zapomnij o tym co się miało stało. - Marco dalej trzymał mnie na rękach.
- Dziękuje Ci, dziękuje gdyby nie ty ten tir by mnie zabił. - cicho zaczęłam płakać.
- Nie płacz Esia, wszystko jest dobrze - postawił mnie i mocno przytulił.
- Weź mnie do domu, proszę. - powiedziałam, dalej trzymając się uciskowo boku Marco, szłam razem z nim.
Przed furtką puściłam się blondyna.
- Jeszcze raz dziękuję. - przytuliłam go. - I przepraszam z kłopot.
- Niczym się nie przejmuj, leć do domu, do łóżka i śpij spokojnie.
Zrobiłam tak, jak kazał. Przyszłam i od razu poszłam spać.
______________________
Po długiej nieobecności witamy was.
Ten rozdział był krótki, ale postaramy się, aby następny był lepszy.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 11.

Obudził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości na Facebook'u.
- O nie, jest weekend, nie chcę mi się wstawać. - wymamrotałam podnosząc głowę. - Walić to. - i znowu oklapłam na poduszkę. Na chwilę miałam spokój który niestety nie trwał długo, gdyż zaczął dręczyć mnie dzwonek telefonu.
- Czego wy chcecie? - powiedziałam zirytowanym i zaspanym głosem. Chwyciłam telefon i przeciągnęłam zieloną słuchawkę po ekranie, nie patrząc od kogo odbieram.
- Halo? - przetarłam oczy.
- Cześć Esia!- usłyszałam głos Tamary.
- O Tamara, cześć.
- Jak tam u cioci?
O nie, nie powiedziałam jej! Co ja teraz zrobię?! Chyba powinnam powiedzieć jej całą prawdę.
- No wiesz, bo muszę Ci coś powiedzieć. - zaczęłam. - No bo, bo ja nie jestem u cioci.
- Co?! Jak?! To gdzie Ty jesteś?! - krzyknęła do słuchawki.
- No w Dortmundzie.
- W jakim Dortmundzie?! Co ty wygadujesz?! Okłamałaś mnie? - ostatnie dwa słowa powiedziała spokojnie, z niedowierzaniem w głosie.
- Nie to nie tak! Nigdy w życiu bym Cię nie okłamała, przecież wiesz.
- No to o co chodzi? - spytała z drżącym głosem.
- Już Ci mówię.
Zostałam zmuszona by wszystko jej wytłumaczyć. W czasie opowieści Tamara ani razu się nie odezwała.
- No wiec tak tu się znalazłam... - zakończyłam "opowiadanie" - I mieszkam u Piszczków, ale to chyba mało istotne.
Odpowiedziała mi cisza w słuchawce.
- Jesteś? Halo?
- U kogo?! - w końcu się odezwała.
- No u Piszczków. - westchnęłam - Łukasza i Ewy.
- Haha! - wybuchła śmiechem. - Ty chyba nie mówisz na serio? - jej ton zmienił się na poważny.
- Poważnie, przysięgam! - powiedziałam z irytacją w głosie.
- ... okej... to co ty teraz zrobisz? Zostaniesz tam? - wypytywała.
- Nie, jasne że im nie będę siedzieć na głowie. Zostaje u nich parę dni. Jestem w trakcie szukania mieszkania w Dortmundzie, ponieważ dostałam tu pracę.
- Czyli ty już nie... Jaką pracę? - zainteresowała się.
- No, jakby to ująć żeby nie zabrzmiało głupio... śpiewam na meczach Borussii, dla rozrywki...
Boże, zabrzmiało to jeszcze gorzej niż myślałam.
- Ty śpiewasz?!I to dla Borussii?! Tej Dortmund?!
- Tak, dla BVB. - powiedziałam w miarę spokojnym tonem, mimo iż się denerwowałam.
- ... no dobrze, powiedzmy że to do mnie dotarło, ale czemu mi od razu tego nie powiedziałaś? - spytała z wyrzutem.
- Ja nie wiem, skąd mam wiedzieć? Do mnie dalej nie dociera to, że jestem gdzie jestem, a nie chciałam byś się martwiła... masz inne problemy, chociaż by ze zdrowiem swojej mamy...
- Ty się nie martw o mnie tylko o siebie... jezuu... przecież bym ci przelała jakieś pieniądze na konto gdybym wiedziała...
- No właśnie o tym mówię. - przerwałam jej. - Ja po prostu nie chciałam Cię martwić, już i tak dużo ze mną przeszłaś, a ja nie potrzebuje pieniędzy tylko kogoś, wsparcie... - mówiłam z coraz to większa rozpaczą. - Ja jestem tu sama! - wybuchłam płaczem.
- Estera, błagam... nie płacz... przepraszam ja tez nie powinnam była ci teraz wyrzutów robić... proszę nie płacz... - zaniepokojona Tamara, próbowała mnie uspokoić.
- Nie przepraszaj to moja wina, ja mogłam...
- Cicho .. już spokojnie uspokój się... Wiesz co? Zrobimy tak, ja przyjadę tam do Ciebie i Ci pomogę. I tak miałam szukać jakiejś uczelni.
Wiedziałam że mi to zaproponuje... ale nie chcę jej teraz sprawiać kłopotów.
- Dziękuje ci za troskę, ale nie możesz się mną zamartwiać, poradzę sobie. - uspokajałam się powoli i zapewniałam ją mimo iż sama nie wierzyłam w to co mówię.
- Ale ja jestem twoją przyjaciółką, siostrą... jesteśmy przecież siostrami. A ja nie gdy w życiu nie zostawię siostry w potrzebie. Przylecę do Ciebie, obiecuję. - dalej mówiła.
Jej głos był taki szczerzy. Od zawsze wiedziałam że na Tamarę mogę liczyć zawsze. Dziękuje Bogu że dał mi właśnie ją!
- Nawet nie wiesz jak ci dziękuję, ja nie wiem co bym bez ciebie zrobiła, kocham Cię.
- Już nie płacz, tak jak mówiłam znajdę jakiś lot do Dortmundu i przylecę do Ciebie, też cie kocham... ale już spokojnie i masz się trzymać... ale powiedz mi jeszcze, gdzie dokładnie Piszczkowie mieszkają?
- O rany... ja nie mam pojęcia. Wiesz co? Wyślę Ci dziś SMS'em adres, a ty mi napisz jak znajdziesz lot, okej?
- Ok... jasne... dobra, trzymaj się kochana i pamiętaj że zawsze jestem z Tobą. - powiedziała z troską i uczuciem w głosie.
- Paa, jeszcze raz dziękuję. - mówiąc to rozłączyłam się.
O jeny, co to było? Dziwne że się na mnie nie wkurzyła i nie trzasnęła telefonem o ścianę. Ale nie, ona mnie wysłuchała i mi pomoże... jest naprawdę kochana... jest moją siostrą...
Leżałam na łóżku jeszcze długo, próbując sobie odtworzyć to co powiedziałam Tamarze. Czy dobrze zrobiłam? Tego nie wiem. Ale nie chcę, by musiała mieszkać w obcym mieście z mojego powodu, mojej głupoty i naiwności. Może porozmawiam z Ewą na ten temat później.
Postanowiłam wstać z łóżka i w końcu zejść do kuchni, zrobić śniadanie. Stanęłam przed szafą z lustrem. Zdjęłam piżamę tak że zostałam w samej bieliźnie. Bacznie przyglądałam się sobie w odbiciu i momentalnie wszystkie wspomnienia wróciły. Głodówki, depresja, wredna pani psycholog. Obróciłam się wokół własnej osi parę razy i doszłam do wniosku że jestem za chuda.
- Prawdopodobnie więcej tłuszczu już nie nagromadzę więc może zapisze się na siłownię, by lepiej wyglądać... hm nie wiem... zobaczę. - myślałam dalej się sobie przyglądając.
Otworzyłam drzwi szafy i postawiłam na ten zestaw:


Dziś w Dortmundzie, pogoda wyglądała nijak. Chmury. Chmury wszędzie. Ubrałam się w strój, który był tak zwykły że chyba bardziej się nie dało. W sumie co się będę stroić jeśli jedyne co na dziś planuję to: zero planów.
Poszłam jeszcze do łazienki spiąć włosy w schludnego kucyka, którego rad nie rad trzeba było jednak popsikać odrobiną lakieru, by moje blond włosy nie rozchodziły się w cztery strony świata.
Schodząc po schodach usłyszałam jak zwykle radosny głos Ewy.
- Dzień doobry... - przeciągnęłam przywitanie, gdyż niefortunnie ziewnęłam.
- A witam, witam, jak tam po wczorajszej imprezie? Z tego co pamiętam, ty za dużo chyba tam nie piłaś, nie? Więc chyba leku na kaca nie chcesz? - dopytywała Ewa, równocześnie podając mi miskę na stół i płatki.
- Hahah, nie ja nie potrzebuję. - zajęłam miejsce przy stole. - A jak się Łukasz trzyma?
- Nawet mi nie mów. - Ewa oparła się o lodówkę i skrzyżowała ręce na piersi. - W nocy chyba trzy razy leciał do łazienki wymiotować. A dziś ledwo wstał na trening. Próbował się wymigać ale ja byłam na tyle stanowcza że jedyne na co mógł z mojej strony liczyć to kop w dupę. - usiadła obok mnie.
- Stanowcza Ewa - zaśmiałam się.
- Inaczej się nie da... posłuchaj, byłabyś miła i skoczyła do sklepu po chleb, cukier i kawę? Bo ja muszę jechać z Sarą do lekarza, gdyż coś mi cały czas pokaszluje a nie może być chora. Ma za tydzień występ z baletu i jeśli to przeziębienie żeby się kurowała do tego czasu.
- Oczywiście że pójdę.
- Jezu, nawet nie wiesz jak ci jestem wdzięczna. - wyraźnie odetchnęła z ulgą i pobiegła do przedpokoju po torebkę. Wyjęła z niej swój granatowy portfel z złotym logo ' GUCCI ', wyciągnęła dwadzieścia euro i położyła na stół.
- Ty nie bądź mi wdzięczna... to ja powinnam robić ci za służącą, w zamian za wzięcie mnie pod swój dach. - przypomniałam jej.
- Oj już przestań, robię to, bo wydajesz się być wyjątkowa. - posłała mi anielski uśmiech - Byle jakiej osobie bym nie pozwoliła mieszkać z nami... tak miało widocznie być. Dobra ja lecę, bo potem mam fryzjerkę. Przyjadę za jakaś godzinę, przywieść Sarę do domu. Będę jakoś o czternastej w domu. Łukasz wcześniej powinien wrócić z treningu, więc zajmie się Sarą a ty będziesz miała wolne popołudnie.
- Ok... spokojnie i tak nie mam planów na później. Jedyne to przeżyć. - zaśmiałam się.
- No to nie ma problemu. Saraaa! Idziemy! - stanęła przed schodami i nawoływała córkę.
- Idę mamo! - rozległ się dziecięcy głos ze schodów.
- Hej Sarunia. - przywitałam się.
- Esia! - podbiegła do mnie i uścisnęła mnie mocno.
- Dobra, dobra... na czułości teraz nie ma czasu, bo się spóźnimy. - stwierdziła Ewa, wyciągająca rękę z kurtką w stronę córki.
- Dobrze mamo. Pa Esiu! - pomachała mi mała Piszczkowa na pożegnanie.
- Pa malutka.
- No to się trzymaj ... tylko proszę nie zapomnij iść do tego sklepu. - prosiła Ewa
- Nie zapomnę. - zapewniałam. - Na razie! - machnęłam jej na pożegnanie.
Ewa wyszła z domu. Odpaliła auto i pojechała.
Postanowiłam zjeść nastrojone przez Ewę płatki z mlekiem i posprzątać po śniadaniu, bo to chyba jedyna czynność jaką Ewa mi pozwala robić w zamian za mieszkanie tu. Jest taka kochana. Martwi się o mnie i nie chce bym za dużo się przemęczała. Gdybym ja miała taką mamę na pewno bym nie wyglądała tak jak wyglądam... Po zakończonych domowych czynnościach jeszcze tylko szybko poszłam do łazienki by ułożyć ładnie grzywkę. Nie chciałam rozpuszczać włosów. Anoreksja tak mi je wyniszczyła że z mojego punktu widzenia to tylko paręnaście kosmyków blond siana a w kucyku nabierały jakimś cudem odrobinkę większej objętości.
Stanęłam przed lustrem, chwyciłam grzebień i starannie przeczesywałam grzywkę jednocześnie pryskając ją trochę lakierem. Gdy mój szczep kosmyków na czole potocznie zwany grzywką, został uczesany a włosy poprawione, wzięłam pieniądze i wyszłam z domu.
Była godzina jedenasta, a ulice Dortmundu już tryskały życiem. Dzieci bawiły się na placu zabaw, dorośli podążali do pracy na późniejsze zmiany, a uczniowie wagarujący błąkali się po galeriach i ulicach. Wybrałam cichszą drogę przez park. Idąc wsłuchiwałam się w ćwierkanie ptaków, głos klaksonów dochodzący z główniej ulicy, szum drzew i rozmowy ludzi przechodzących koło mnie. W końcu doszłam do końca spokojniej alejki i moim oczom ukazały się pierwsze większe budynki i fabryki. Skręciłam w prawo, na chodnik który prowadził do sklepu spożywczego niedaleko centrum miasta. Na drzwiach widniał wielki napis 'Willkommen' więc mocno popchałam drzwi i weszłam do środka.
- Całkiem duży jest ten sklep. - mówiłam cicho pod nosem, jednocześnie zabierając mały koszyk. Szybko odnalazłam półkę z przyprawami i zgarnęłam z niej cukier, po czym poszłam do przedziału z kawami i herbatami. Stanęłam przed regałem i bacznie się przyglądając produktom. Nie mogłam dostrzec kawy jaką pije Ewa więc zrobiłam krok w tył, by mój zasięg wzroku się powiększył. Niestety niefortunnie o coś uderzyłam plecami. A raczej kogoś. Aż podskoczyłam.
- Przepraszam, nie chciałam. - mówiąc to, odwróciłam się, by zobaczyć o kogo uderzyłam. Moim oczom ukazał się Marco...
- Hej, nie przepraszaj. - uśmiechnął się serdecznie. - Nic ci się nie stało?
- O cześć Marco - odwzajemniłam uśmiech. - Nie mi nic. To ja przecież na ciebie wpadłam.
- To mi w takim razie też nic nie jest.
- Ciesze się. A ty nie na treningu? - zaciekawiłam się.
- Właśnie się skończył, więc mamy wolne. - powiedział dumnie.
- Co... tak dziś daliście dokopać Klopp'owi że was wcześniej wypuścił? - zaśmiałam się.
- Co, my..niegrzeczni? No coś ty - mówił ironicznie Reus i również zaczął się śmiać. - A właśnie trener prosił byś jutro tam wpadła w czasie treningu bo chce coś tam obgadać z Tobą przed piątkowym występem
- Aaa... faktycznie! Dzięki że mi przypomniałeś... tak to bym pewnie zapomniała jak zwykle. - klepnęłam go delikatnie w ramię.
- No widzisz, co ty byś beze mnie zrobiła, hm... - udawał że się zastanawia po czym zaczął się znów śmiać a ja razem z nim. On tak uroczo się śmieje. Wymiękam.

- A właściwie to jakie masz na dziś plany? - zapytał w końcu.
Chyba się zaczerwieniłam.
- Zero planów a ty? - odpowiedziałam
- Ja też. Tak sobie myślę...może się przejdziemy na jakiś spacer wieczorem? Pokaże ci Dortmund bo chyba miasta jeszcze nie znasz ? - zapytał skrępowany i znacząco się podrapał po karku wyczekując na moją reakcje.
Marco Reus chce się ze mną umówić! Zaraz padnę!
- Bardzo chętnie - posłałam mu delikatny uśmiech.
- To wpadnę po ciebie o 18 ok?
- Dobrze, będę czekać
- To do zobaczenia, Esterko - pożegnał się i zniknął za regałem
- Paa - uniosłam trochę głos ale nie wiem czy mnie usłyszał.
O jezuu umówił się ze mną. Ciesze się ale z drugiej strony wiem ze i tak z tego nic nie będzie bo ona taki sławny a ja taka zwykła. Nie chce sobie nadziei robić wiec pójdę na to spotkanie jak przyjaciel do przyjaciela. I tak będzie najlepiej.
Odszukałam szukanej kawy i chleb, zapłaciłam i ruszyłam z powrotem w stronę domu. Wracając nuciłam sobie
______________________________________
Bardzo długa nas nie było no ale cóż......
Następny będzie szybciej :))

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 10.

- ... może by ktoś dodał życia tej impre... spotkaniu towarzyskiemu. - poprawił się i spojrzał niewinnie na Ewę. Ta tylko teatralnie przewróciła oczami, a wszyscy zaczęli cicho chichotać. - No mniejsza o to. Mam propozycję, by nasza Estera. - popatrzył na mnie. - Zaśpiewała nam parę piosenek? Co wy na to? - rozejrzał się po gościach. Długo nie musiał czekać na reakcje.
- Jak na lato. - krzyknął Mats.
- Oczywiście! - dodała Ania.
Popatrzyłam na Mario który poklepał mnie w ramie.
- Yyy... - nie wiedziałam co powiedzieć.
- No idź. - powiedział do mnie Reus i się lekko uśmiechnął - Dasz radę.
- No ok. - odpowiedziałam.
Wstając, puściłam Łukaszowi groźne, a zarazem śmieszne spojrzenie.
- Zastrzelę Cię. - powiedziałam po polsku by nikt nie wiedział co mówię... no oprócz Polaków.
- Też Cie lubię. - uśmiechnął się do mnie jak dziecko. - Co chcesz zaśpiewać?
- No nie wiem...
- A co masz? - otworzył mój laptop, który leżał na szufladzie w pokoju gościnnym.
- No wiele tego.
- Ej, bo my tu nic nie rozumiemy. - skierował do nas oburzony Mats.
Fakt, dalej mówiliśmy po polsku.
- Zaraz zobaczysz... - powiedziałam mu i znów zwróciłam wzrok na ekran Mac'a
- O weź to. - wskazał palcem na utwór.
- A jest odpowiednie?
- Tak.. dasz sobie radę. - zapewniał Łukasz.
- Dobra. - poddałam się. - Masz może mikrofon?
- Jasne... Sara uwielbia robić sobie karaoke. - uśmiechnął się szeroko i wyciągnął z szuflady sprzęt.
Jeszcze raz zerknęłam  na piosenkę i kliknęłam "odtwórz"

Śpiewałam i dobrze się bawiłam ... jaka piosenka, takie odczucia. Wszyscy nie odrywali ode mnie wzroku. Spoglądałam na każdego. Pierwszy raz poczułam że na prawdę robię coś niezwykłego. Po skończonym utworze musiałam chwilę odetchnąć. Ledwo mnie wypuścili z salonu, bo darli się o kolejny występ.
- Chwila... błagam. - oznajmiłam prosząco.
Wyszłam do łazienki chlapnąć twarz wodą i poprawić makijaż. Gdy wróciłam, rzuciłam się na jedną z wolnych sof a w pokoju. Większość była teraz przy stole lub w kuchni. Nagle poczułam, że ktoś siada obok mnie.
- Świetne to było. - usłyszałam czyiś głos. Wydawał się znajomy. Obstawiam Marco, Błaszcza lub Matsa.
- Cieszę się. - powiedziałam niewyraźnie, bo dalej leżałam plackiem z głową wtopioną w poduszkę. Jakoś nie chciało mi się jej podnosić.
- Piwka? - spytał "ktoś".
- Może potem. - mruknęłam w dalszym ciągu leżąc.
- Spoko... a co tam właściwie u Ciebie?
- Jakoś leci... trochę zmęczona jestem ... wiesz jednak takie śpiewanie męczy trochę. - zakończyłam.
- Dasz radę śpiewać?
- Chyba dam. Jeszcze aż tak źle nie jest. - uśmiechnęłam się w poduszkę tak że nikt nie widział.
- To Cię zaniosę na podest. -zachichotał.
- Haha dobry kawał, przecież nie będziesz niósł takiego pączka jak ja. - podniosłam głowę. To Marco zalewał mnie pytaniami i zagadywał.
- Ty pączek?! Chyba jego nie widziałaś. - wskazał na Mario, który siedział niedaleko i słuchał naszej rozmowy.
- Ej no... nie rań. - oburzył się.
- Przepraszam kluskowcu mój. - ręce ułożył w kształt serca i przyłożył do swojej klatki piersiowej tak, by przyjaciel widział.
- To cie nie usprawiedliwia i nie upoważnia do nazywania mnie pączkiem. - pokazał mu język. Zaczęłam się śmiać.
- Depce z was głupie... ale za to was lubię - dłoń złożyłam w pięść i delikatnie uderzyłam nią w umięśniony biceps Marco.
- Też Cię lubię... lubimy. - zmienił słowo i troszkę się zarumienił.
Ja tylko się uśmiechnęłam przyjaźnie. Zostałam znów wywołana na podest, by śpiewać.
- Może być coś polskiego? - zapytałam Łukasza, gdy stałam już koło niego.
- Jasne... ale co proponujesz?
- Umiesz "Jutra nie będzie"? - zapytała Ania, która właśnie szła w moją stronę.
- No, uwielbiam tą piosenkę. Ok tylko ani Marco, ani Mario, Mats, Cathy czy ktoś tam jeszcze z Niemiec czy skądś...nie zrozumieją. - stwierdziłam.
- Ale my zrozumiemy. -zrobiła chamski uśmiech.
- My wredni i okrutni. - zachichotałam szyderczo.
- Ej słuchajcie! - podniosłam rękę i machałam nią, by zwrócić na siebie uwagę. W momencie wszyscy zamilkli. - No więc zaśpiewam wam coś po polsku... ale wiem niestety ze część was nie zrozumie tekstu. - popatrzyłam bezradnie na Reus'a i Götze'go,  siedzących na kanapie - Więc później przetłumaczę. - zakończyłam.
- No wiesz?! - stwierdził "urażony" Mats.
- Oj nie obrażaj się. - posłałam mu błagalny uśmiech.
- Nie obrażę się, jak ładnie zaśpiewasz.
- Postaram się.
- Łukasz kliknij start przy Lisowskiej. - zwróciłam się do Łukasza.
- Ok. - odparł. W ty momencie usłyszałam piosenkę.

Podczas śpiewania bacznie przyglądałam się Niemcom. Mieli lekko otępiałe, a zarazem zachwycone miny. Marco posłał mi bezradne spojrzenie,  na co odpowiedziałam uśmiechem. Polacy śpiewali refren ze mną... no pod warunkiem że znali. Oczywiście najgłośniej się darł Robert, którego co jakiś czas uciszała Ania, która śpiewała dość ładnie.
Po utworze znów salon brzmiał w oklaskach.
- Dziękuję. - oznajmiłam po fali braw. - Ale moim pomocnikom również należą się oklaski, a szczególnie dla Roberta, którego nie w sposób było nie słyszeć. - mówiąc to zerknęłam w jego stronę i zaczęłam się śmiać tak jak wszyscy. - A teraz wybaczcie, ale idę się czegoś napić.
- Już koniec? - zapytał zirytowany Kuba.
- Nie... to znaczy .. tak ... ale jak na razie. - powiedziałam i poszłam do kuchni.
Nad blatem kuchennym stał Marco i nalewał piwo. Chyba nie usłyszał jak wchodzę do pokoju... postanowiłam to wykorzystać...
- Uwaaaaaaaaażaj, bo rozlejesz. - położyłam gwałtownie ręce na jego barki.
- Matko... - podskoczył z przerażenia i wylał na siebie i blat trochę piwa. - No dzięki. - uśmiechnął się sztucznie. - Teraz wyglądam jakbym nie umiał pić.
- Haha, bo nie umiesz. - zadrwiłam z niego.
- Zaraz będziesz miała piwko ma głowie, jak nie przestaniesz. - "zagroził mi".
- Taa... a ja się tak bardzo boje Pana Reus'a. - powiedziałam sarkastycznie.
- Jak Cię dorwę...
Zaczęłam uciekać do swojego pokoju. Marco naturalnie mnie gonił. Wbiegłam do pokoju i zamknęłam drzwi i się o nie oparłam.
- Wpuść mnie. - zastukał w drzwi.
- Nie. - odpowiedziałam zdyszana.
- No wpuść, nie mam już piwa... wypiłem. - zapewniał.
- Na pewno?
- Otwórz to zobaczysz...- przekonywał mnie.
- Wolę nie. - stwierdziłam niepewnie, ale uchyliłam drzwi. Marco tylko na to czekał. Wparował do pokoju i oblał mnie wodą.
- Ty głupku... zamorduje, udusze...ugh! - zasyczałam wściekła.
- Ta ta ta... no pewnie... tylko to nie ty masz plamę w niefortunnym miejscu - wskazał na swoje spodnie.
Wybuchłam śmiechem.
- Nie śmiej się dziecko!
- Jak mnie nazwałeś?!
- Dziecko! - uśmiechnął się chamsko, a ja rzuciłam się na niego. Wylądowaliśmy na łóżku. Ja na nim. Czułam się dziwnie, ale nie chciałam by to odczuł.
- Jak jeszcze raz mnie tak nazwiesz... pożałujesz, jasne. - zastraszyłam go.
- Tylko nie bij, tylko nie bij. - udawał przestraszonego.
- Głupek. - wystawiłam mu język i wstałam z niego. Podeszłam do szafy. Marco dalej leżał.
- Czyli nie chcesz jakiś innych gaci tak? - odwróciłam się w jego stronę i dałam ręce na biodra.
- Ech... no daj. - powiedział zrezygnowany, podnosząc się i patrząc na plamę w "głupim miejscu".
Otworzyłam jedną z szuflad i wyjęłam z niej szare spodnie dresowe ze sznurkiem ponieważ spadały mi z tyłka, gdyż były rozmiaru M, a jak już wszyscy wiedzą, mam ledwo S.


- Masz. - rzuciłam mu spodnie. - Wiem, że nie są jakieś super extra męskie i będziesz w nich wyglądał jak... mniejsza o to, ale są ok. - uśmiechnęłam się na koniec głupkowato.
- Ranisz mnie. - udał że się obraża i ubrał spodnie. W sumie nie wyglądał aż tak źle. Jest dość szczupły jak na piłkarza, ale mięśnie swoje ma.
- Nieźle. - popatrzyłam na niego z góry do dołu gdy stanął na równe nogi.
- Ja we wszystkim wyglądam "nieźle". - odparł z dumą.
- Ach i ta skromność pana Reus'a. - przewróciłam oczami. - Dobra ty jesteś załatwiony, ale ja w dalszym ciągu mam mokrą bluzkę i trochę grzywkę - rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie.
- Oj no przepraszam no... - tłumaczył się.
- Dobra już cicho,cicho, po fakcie... teraz muszę coś innego ubrać.
Stanęłam przed szafą i wertowałam po kolei wieszaki.
- Hm... to nie... to też nie... w tym się ugotuje... to za bardzo oficjalne... - myślałam na głos.
- Ciuchów to ci nie brak. - skomentował.
- Po zakupach z Ewą, doszła mi druga połowa szafy. - w dalszym ciągu stałam przed szafą. - Oo ! To będzie chyba ok. Wzięłam ciuchy i skierowałam się do wyjścia z pokoju.
- Ej czemu wychodzisz?- zapytał zdziwiony.
- Bo nie będę się przebierać przy tobie. - odpowiedziałam całkiem normalnie.
- Ale już cie widziałem przecież w bieliźnie...
- No właśnie, już widziałeś dziś. - ostatnie słowo powiedziałam głośniej. - Więc wystarczy. - zakończyłam i wyszłam do łazienki.
Po minie Marco można było wywnioskować że nie podobała mu się moja decyzja.
Przebrałam się w...

Były w miarę odpowiednie. Z powrotem weszłam do mojego pokoju. Oczywiście Marco znów leżał plackiem na moim łóżku.
- Złaź... - stanęłam nad nim.
- Muszę?
- Jeju... przecież na dole są goście! Rusz dupsko.  - szturchałam go w ramie.
- No już - jęknął.
- No wstawaj! - zniecierpliwiona krzyknęłam.
- No nie krzycz już, nie krzycz - powiedział zrezygnowany i wstał.
Pokazałam na drzwi.
- A ty nie idziesz? - spytał z nadzieją w głosie.
- No idę, idę. - poczochrałam mu włosy i wyszłam. Marco podążył za mną.
Na dole już większość gości była "lekko" wstawiona. Nawet Cathy i Ani było wesoło.
- O jeny. - powiedziałam sobie w duchu, gdy zobaczyłam Matsa, leżącego na podłodze, przytulającego butelkę po piwie.
- Chodź tu do mnie. - przywołał mnie ręką.
- Później. - zapewniłam go.
- Jak chcesz. - odwrócił głowę i momentalnie zasnął. Boże jak można się tak upić?! Ja nienawidzę pić. Nie żebym nigdy nie piła, bo przyznaję, zdarzało się po studniówce i na mojej osiemnastce i kumpeli Niny. Przecież jakby mój ojciec wyczuł ode mnie alkohol, to by mnie chyba z domu wywalił. A tu... tu to co innego. Tu wszyscy, zawsze i na każdą okazje popijają procentami.
- Estera, chodź. - przywołał mnie gestem Łukasz, który też pewnie nie wiedział już jak się nazywa. A za nim cała reszta. Ania, Robert i Kuba.
Agata i Ewa postanowiły zakończyć na jednej szklaneczce piwa.
- Chodź tu nasza wczasowiczko. - zawołał Robert. - Pośpiewamy.
- Z wami zawsze, zwłaszcza po pijaku - dodałam.
- No to zaczynam...  "Jaki piękny świat, jaki piękny świat... gdy ma się wypłatę z VAT!" - zaczął Robert.
- A to nie jest "gdy się ma dwadzieścia lat"? - zapytała Ania, która była najtrzeźwiejsza z nich.
- Aaaaa cichoo... - poklepał ją Robert i "odbił sobie".
-Jezu, co ja z wami mam? - złapałam się teatralnie za głowę.
- Też cie kochamy. - stwierdził Kuba.
Tak jeszcze "sensownie " gadaliśmy z pięć minut, bo potem dosiadł się Marco i z nim zaczęłam konwersować. Opowiedział mi o sobie, potem o meczach. Ale długo nasza rozmowa nie trwała, bo Ewa zażądała koniec imprezy i porozwoziła z Agatą wszystkich do domu.
W czasie gdy Ewa jeździła po Dortmundzie z pijakami, ja ogarnęłam salon. Poodkładałam do zmywarki naczynia, wyrzuciłam butelki. Po skończonych zadaniach i wyczerpującym dniu przebrałam się w piżamę

i zasnęłam na nie pościelonym łóżku.
__________________________________________
O mój boże..... baaardzo długo czekaliście ale mam nadzieje że się nie uraziliście? :)
Obie mamy dużo nauki i nie mamy czasu pisać a tym bardziej wymyślać czegoś dobrego.
 No ale nie ważne :)

piątek, 11 października 2013

Rozdział 9.

- Kurde, dałaś dzisiaj czadu. - w końcu odezwał się Łukasz podczas drogi powrotnej.
- Starałam się. - odpowiedziałam pewnie.
- Ej, a na dzisiejszej imp... spotkaniu towarzyskim, zaśpiewasz coś? Proszę. - Łukasz zrobił minę smutnego pieska.
- Może - pstryknęłam go delikatnie w ramię.
- Nie może, a na pewno. - oznajmił Łukasz.
Resztę drogi przesiedzieliśmy w ciszy. Gdy wjechaliśmy na zajazd przed garażem, wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy do drzwi wejściowych. W progu już czekała Ewa.
- I Jak? Udało ci się? - wybiegła przede mnie i zasypała mnie pytaniami.
- Pewnie że jej się udało. - odpowiedział za mnie Łukasz, który na przywitanie pocałował Ewe w czoło.
- Wiedziałam! Tak się cieszę skarbie. - przytuliła mnie mocno.
- A ja szczerze nie byłam taka pewna. - powiedziałam - Ale dziękuje że we mnie wierzyłaś.
- Zawsze w Ciebie będę wierzyć, jesteś dla mnie jak młodsza siostra. - powiedziała troskliwie.
Nikt mi w życiu nie powiedział czegoś takiego. Mimo iż mam Tamarę i jesteśmy jak siostry, to nigdy ani ja od niej, ani ona ode mnie czegoś takiego nie usłyszałyśmy.
W oku zakręciła mi się łza, bo chyba nigdy w życiu nie powiedziałabym, że tak bardzo obca mi osoba, będzie tak bliska.
- Wiesz że nikt nigdy mi czegoś takiego nie powiedział. - wyszeptałam i przytuliłam ją mocno. Po czym odsunęłam się i zaczerwieniłam
- Przepraszam ja... nie wiem czemu to powiedziałam... - zaczęłam.
- To było bardzo miłe, nie przepraszaj, wiesz tak na prawdę to ja oprócz Łukasza i Sary nie mam nikogo kto by mnie wspierał i nigdy nie miałam... - na chwile się zatrzymała. -  To może wydawać się głupie, bo prawie w ogóle się nie znamy, ale czuję że mogę Ci zaufać i traktować cię jak najlepszą młodszą siostrę, której nigdy nie miałam. - powiedziała i też trochę się wzruszyła.
- Dziękuję - powiedziałam krotko i przetarłam oczy. Ewa również zrobiła to samo.
Nagle usłyszałyśmy krzyk Łukasza.
- Cholera!
Obydwie podskoczyłyśmy ze strachu, po czym wpadłyśmy do kuchni, skąd słyszałyśmy krzyk.
- Co się stało?! - równocześnie spytałyśmy.
- Ten głupi rondel spadł mi na nogę. - lamentował boleśnie Łukasz, trzymając się za bolące miejsce.
- Dasz radę chodzić? - spytałam zaniepokojona.
- Tak, raczej tak... poprzestanę na siniaku. - odpowiedział i się skrzywił.
- O tyle dobrze. - odetchnęłam z lekką ulgą.
- A możesz mi powiedzieć, co robiłeś z tą patelnią? - odezwała się w końcu Ewa i uniosła delikatnie brwi.
- Ech... no nic no... chciałem... - nagle się zamyślił. - Aha! Bo ci jeszcze nie mówiłem...
- Czego mi nie mówiłeś? - Ewa zaczęła go podejrzliwie mierzyć wzrokiem.
- Bo zaplanowaliśmy sobie zrobić małą schadzkę... - mówił nie pewnie i patrzył na żonę.
- Zaplanowaliśmy? My? Czyli kto? - dopytywała się Ewa.
- No ja... i chłopaki. - przetarł ręką czoło i zaczął wodzić wzrokiem po całej kuchni.
- Ta, skąd ja to wiedziałam... -zapytała cicho sama siebie. - A z okazji?
- No... no z okazji zatrudnienia... Estery jako naszej piosenkarki. - zakończył i uśmiechnął się do mnie.
- Aaa dobra niech ci będzie. - powiedziała zrezygnowana Ewa. - A dowiemy się w końcu, po co ci była patelnia? - uśmiechnęła się chamsko Ewa. - Chyba mi nie powiesz, że gotujesz?!
- Yyy... no wiesz... no... - zakłopotany, nie mógł się wysłowić.
- Dobra już dobra, nie męcz się tak. - zakpiła z niego żona. - Ja zrobię coś do jedzenia, a ty idź po jakieś procenty, bo zapewne Lewusek i Kubuś strzelili by fochy, gdyby tego zabrakło. - zachichotała.
- Ej, ja też byłbym smutny. - powiedział z udawaną rozpaczą. - Dobra idę do sklepu... potrzebujesz coś?
- Nie - odparła krótko.
- A gdzie jest Sara?- spytałam, gdy już byłyśmy same.
- U Oliwii, córki Błaszczykowskich, zajmuje się nimi niania.Właśnie! Będę musiała zadzwonić, że odbiorę ją wieczorem... ale to potem. - oznajmiła.
- A ok, a potrzebujesz pomocy? - zapytałam rutynowo, gdy Ewa zabierała się do roboty.
- Wiesz co... jakbyś mogła odkurzyć w salonie i na korytarzu przed wejściem. - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - posłałam jej uśmiech. - A gdzie jest odkurzacz?
- Musisz wyjść z kuchni i tuz kolo drzwi do łazienki są takie drzwi z naklejonym kwiatem róży dla ozdoby. Otwórz je i tam będzie gdzieś leżał odkurzacz.
- Ok. - powiedziałam krótko i skierowałam się do wskazanych drzwi.
Za nimi mieścił się średniej wielkości dość jasny pokój z brzoskwiniowymi ścianami, a w nim były mnóstwo urządzeń typu, odkurzacz, grill, robot kuchenny, była zmiotka, miotła i... jedzenie dla kota?!
- Oni mają kota? - zapytam sama siebie. - Jestem na tyle ślepa,  że go nie zauważyłam, na serio?
Zabrałam odkurzacz i wyszłam z pomieszczenia, po czym poszłam z powrotem do kuchni.
- Wy macie kota? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Nie widziałaś go? - Ewa odpowiedziała mi równie zdziwionym pytaniem
- Nie.
- Na serio nie zauważyłaś? -Ewa była na prawdę zaskoczona, jakby to był dziesięciometrowy słoń, którego przeoczyłam.
- Na serio. - sama się sobie dziwiłam.
- No to ci go muszę pokazać, chodź. - wskazała ręką na pokój na przeciwko kuchni. Otworzyła drzwi z małą klapą ruchomą na dole. Widocznie kot tędy wychodził. Wewnątrz były dwie duże komody, blat na którym stała wielka klatka, drapak dla kota, legowisko, miski i dwie małe zabawkowe myszy rozrzucone po ziemi.
- Panie Rudolfie... kici kici kici kici... Rudolf - wołała kota Ewa. Nagle zza legowiska wyszedł mały kotek.
- Jeju... jaki kochany. - zachwycałam się. Przykucnęłam, a kot zaczął łasić się o mnie. Wzięłam go na rękę i zaczęłam głaskać. Był dość mały.
- On jest jeszcze młody czy taki już będzie? - zapytałam.
- Jeszcze z dwa centymetry podrośnie. To jest ogólnie mała rasa kota. - oznajmiła mi Ewa.
- To on jest rasowy? Jaka rasa?
- Tonkijski.
- Kochany jest, jak to się stało ze go nie zauważyłam wcześniej? - spytałam.
- Wiesz co to nie jest kot, który jest typowo do zabawy. On w tym pokoju przebywa trzy czwarte dnia, a gdy wychodzi to zazwyczaj kładzie się gdzieś w kącie lub siada na jakiejś półce i służy jako "żywy posąg". Wiec jest prawdopodobieństwo że minęłaś już go parę razy... a że my mamy jasne kolory ścian, a kotek jest kremowy, to można czasem go przeoczyć.  - zakończyła przemowę Ewa.
- Skomplikowane. - wypuściłam kotka delikatnie na podłogę. Teraz mój wzrok przykuła klatka stojąca na blacie pod oknem.
- Czyja? - wskazałam na nią.
- Jakieś dwa tygodnie temu zdechł nam chomik i klatka została. Przymierzamy się kupić drugiego za trzy tygodnie na urodziny Sary.
- A rozumiem. - oświadczyłam. - Dobra, ja zabieram się za odkurzanie, bo jest już 14:30. - spojrzałam na zegarek w komórce, a Łukasz umawiał się z nimi na około siedemnastej.
- Ja też za swoją robotę. - oznajmiła niechętnie Ewa i wyszła z pomieszczenia. Ja zrobiłam to samo. Zgarnęłam odkurzacz i zaczęłam sprzątać. Hmm... wydawało mi się że mniej tego będzie. Jednak mają większy dom niż myślałam. Po skończonej pracy, odłożyłam sprzęt na swoje miejsce i poszłam do pokoju. Zauważyłam wiadomość na Facebook'u od Tamary, ale tak się zmęczyłam tym odkurzaniem, że nie miałam siły z nikim pisać. Przyszłam do pokoju i padłam na łóżko.

- Ej tam mamy iść - oznajmiła Tamara.
- A nie w lewo?-zapytałam upewniając się.
- Nie, do Dortmundu jest w prawo, tam jest poczekalnia na samolot na 100%. - powiedziała z pewnością w głosie.
- Ok.
Ruszyłyśmy w stronę w którą nakazała Tamara. Czekałyśmy piętnaście minut na samolot. Potem podjechałyśmy specjalnym autobusem i zajęłyśmy wyznaczone miejsca w kabinie dla pasażerów.
- Kurde nie mogę się doczekać, gdy już będziemy na miejscu. - Tama poklepała się nerwowo w uda, gdy już się wznieśliśmy w powietrze. Zawsze jarał ją temat Borussii, zresztą mnie też.
- Ja tez nie... czaisz to? Zobaczymy Reus'a. - cieszyłam się jak głupek.
Nagle przed wejściem do kabiny pasażerów wbiegła podenerwowana stewardessa. Na jej twarzy malowała się panika.
- Drodzy państwo, przykro mi to stwierdzić ale to ostatnie dziesięć minut naszego lotu... proszę zmówić pacierz na wszelki wypadek. - ostatnie słowa prawie nie mogła powiedzieć. Zaczęła płakać i wybiegła do toalety.
Popatrzyłam z przerażeniem na Tamarę. Ona gapiła się w kolana. Była nieobecna. Zawsze tak znosiła stres, nieodzywająca się. Z oczów zaczęły lać mi się łzy. Napisałam szybko sms'a do mamy: "Kocham Cię i mam nadzieje ze mnie pamiętasz, bo ja Ciebie będę zawsze" i do taty : Żegnaj, kocham Cie". Rozpłakałam się. Ostatnie minuty życia spędzę w spadającym samolocie. NIE TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! POMOCY...
Nagle się przebudziłam.
- Boże... to sen, to tylko zły koszmar. - zaczęłam ciężko dyszeć. Popatrzyłam na ręce, na nogi i dookoła. Siedziałam w pokoju, w Dortmundzie, a nie w samolocie.
Oddech powoli zaczął mi się wyrównywać. Spojrzałam na komórkę leżącą koło łóżka na szafce. Dostałam sms'a od Ewy: "Ja poszłam do sklepu, goście będą trochę wcześniej. Widziałam że śpisz, więc Cię nie budziłam. Masz jeszcze 30 min by się przygotować na ich przyjście :)".
- Aaa no tak, w końcu dziś przychodzą opić mój talent. - westchnęłam po cichu.
Wstałam z łóżka i postanowiłam iść się wziąć kąpiel. W końcu mam jeszcze pół godziny. Weszłam do łazienki, rozebrałam się, nalałam wody do wanny i usiadłam w niej wygodnie. Zamarzyłam się. Zaczęłam myśleć o wszystkim, głównie o śnie. Zastanawiałam się czy nie był jakiś proroczy. Mam nadzieje że nie. Zabiłabym się, gdybym już miała nigdy nie zobaczyć Tamary. Z przemyśleń wyrwał mnie głos dzwonka do drzwi.
- O rany już przyszli. - pomyślałam. - Czyli koniec relaksu, ciekawe kiedy minęło to trzydzieści minut? No nic... powoli się będę zbierać.
Wyszłam z wanny i zaczęłam wycierać ciało i końcówki włosów które się zmoczyły. Zorientowałam się też, że nie wzięłam żadnych ciuchów ze sobą.
- No super. - pomyślałam.
Zawinęłam się w ręcznik, który był tak mały, że ledwo zakrywał moje pośladki i po cichu opuściłam łazienkę. Szłam na palcach do pokoju. Drzwi były przymknięte.
- Dziwne, wydawało mi się że zostawiałam je otwarte. Pewnie Łukasz zamknął.
Uchyliłam drzwi i weszłam do pokoju.
- Jezus! - krzyknęłam nagle. - Co ty tu robisz? - trochę ściszyłam głos, gdy zobaczyłam Marco leżącego na moim łóżku.
- Nie krzycz. - powiedział cicho. - Głowa mnie bolała, więc przyszedłem się położyć. - odpowiedział.
- Czemu akurat u mnie? - podniosłam jedną brew do góry, co wyraźnie go trochę rozśmieszyło.
- A skąd miałem wiedzieć że to twój pokój? - zapytał i się szeroko uśmiechnął. Widziałam że się mi przygląda. Nie powiem że mnie to nie wkurzyło.
- Czemu się tak patrzysz?- syknęłam. - Dziewczyny w ręczniku nie widziałeś? - uśmiechnęłam się głupkowato.
- Widziałem, ale nie aż taką ładną. - mówiąc to podniósł się.
- Haha, zabawny jesteś. - udałam śmiech. - A teraz wyjazd z pokoju, bo chcę się ubrać. - wskazałam na drzwi.
- No weź... odwrócę się, okej? Obiecuje że nie będę podglądał. - zrobił minkę proszącego pieska.
- Chyba śnisz?
- No proszę, jeszcze mnie trochę głowa boli. - zrobił jeszcze słodszą minę.
- No dobra już, zostań ale się odwróć. - nakazałam.
- Jak sobie pani życzy. - schował głowę w poduszkę.
Podeszłam do szafy i dyskretnie wyjęłam bieliznę. Czułam że Marco patrzy się na mój trochę wystający tyłek. Nie odwracając się powiedziałam ostro.
- Marco!
- No dobra, no... - usłyszałam z jego strony.
Szybko założyłam majtki i stanik. Odwróciłam się a Marco oczywiście patrzył na mnie. O dziwno na moją twarz.
- Boże... czego ode mnie chcesz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Niczego. - uśmiechnął się.
- Miałeś się na mnie nie gapić, gdy jestem prawie naga. - powiedziałam z pretensjami w głosie.
- Oj przepraszam. - odwrócił się znów i udał obrażonego.
- Wielki Pan Marco Reus obraził się, bo nie może patrzeć na tyłek dziewczyny. - zaczęłam się z niego śmiać.
- Ha ha ha. - powiedział sarkastycznie. - Też byś się obraziła. - stwierdził.
- Taa, na pewno bym była zła, gdyby ktoś zabronił mi się gapić na dupę jakiejś laski. - jeszcze bardziej się zaczęłam śmiać.
- No nie laski no ... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili tez się padł śmiechem. Gdy się nieco uspokoiłam podeszłam do szafy i wyjęłam wybrane ubrania.


Przebrałam się. Zrezygnowałam jednak z kurtki bo było dość ciepło.
- Może być? - spytałam Marco i zerknęłam na swój strój i na niego.
- Cudownie. - odrzekł. - Idziesz do reszty? - spytał.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam i ruszyłam w stronę szafki z kosmetykami - Mógłbyś już wyjść?
- Jak chcesz - powiedział trochę smutno i wyszedł.
Marco jest słodki ale nie będę się wpieprzać w jego życie ... w końcu mam swoje. A poza tym pewnie chce się mną tylko zabawiać... ech no nie wiem, a może on nie jest taki?
Zeszłam na dół. Wyszczy już tam byli. Przywitałam się serdecznie z każdym. Hummels oczywiście udawał gentelmena i pocałował moją rękę.
- Witam Madame - powiedział grzecznie.
- Dzień dobry, debilku. - równie grzecznie odpowiedziałam i złośliwie się uśmiechnęłam.
- Taaa.... masz szczęście że jesteś ładna, a ja dziewczyn nie bije. - udawał złego, ale nie wytrzymał, bo zaczął chichotać.
- Taaa... masz szczęście że jestem zmęczona, ale kopać jeszcze umiem. - uśmiechnęłam się sztucznie. Podkulił się, jakbym go pobiła, ale czułam, że pęka ze śmiechu.

*Oczami Marco*

Siedziałem z Mario na kanapie i przyglądałem się Esterze.
- Ej, stary co ci? - zapytał Götze.
- Bo widzisz, ta Eka to na prawdę fajna dziewczyna... - zacząłem.
- Podoba ci się? - zapytał poważnie. I to w nim uwielbiam, bo równie dobrze mógł się zacząć ze mnie nabijać.
- Nie... nie wiem...- powiedziałem z lekkim smutkiem. - Nie umiem się otrząsnąć po Caroline. Ja ją kochałem, a ona? Kochała moją kasę. - zakończyłem z łamiącym się głosem.
- Nie martw się stary. - Mario poklepał mnie po plecach. - Wiedz, że znajdziesz taką, która będzie ciebie godna.
- Ale ja nie wiem, czy chce się znów zakochać? A co jeżeli każda taka jest? - męczyłem kumpla pytaniami.
- Zapewniam Cię że nie każda. - powiedział i spojrzał mi w oczy.
- Dzięki Mario, na Ciebie mogę liczyć, - uśmiechnąłem się do niego.
- Zawsze... - zaczął.
- ...i wszędzie. - dokończyłem. Zawsze tak mówiliśmy, gdy była jakaś sprawa, gdy sobie pomagaliśmy.
- No... a teraz zawołaj ją tu... jeszcze jej nie poznałem, a wydaje się fajna ... -  zaoferował mi kumpel.
- Spoko. Estera! - krzyknąłem.

*Oczami Estery*
Przegadywaliśmy się z Matsem jeszcze trochę. Wyrwał nas z tego czyjeś wołanie. To Marco wołał mnie, bym usiadła koło nich.
- Książę z bajki wzywa. - zażartował Hummels.
- Ty idź lepiej swojej księżniczki szukaj. - nakazałam mu.
- Eee... siedzi z koleżankami i znów gadają o perfumach pewnie. - wskazał na Cathy, siedzącą w kuchni i podrapał się po głowie.
- Biedactwo... - udałam współczującą. - Przynieś sobie jeszcze jednego browarka. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł. - wstał. - Dziękuję pani psycholog. - zaśmiał się i poszedł.
Ruszyłam w stronę Marco i Mario. Gdy byłam przed nimi obydwaj wstali.
- Jestem Mario. - przedstawił się i podał mi rękę.
- Estera. - odwzajemniłam gest.
Po przywitaniu się, usiadłam. Marco wyznaczył mi miejsce między nim a Mario. Trochę dziwnie się czułam dzieląc ich, ale po chwili już tak się śmialiśmy, że zapomniałam o przemyśleniach.
- Drodzy państwo... proszę o uwagę. - zaczął Łukasz ze sztuczną uprzejmością.- Mam dla was propozycję...

sobota, 7 września 2013

Rozdział 8.

Gdy wchodziliśmy po schodach stadionowych na wyższe piętro, odwróciłam się w stronę boiska. Właśnie rozpoczynał się trening chłopaków. Jakimś dziwnym trafem wszyscy nagle na mnie spojrzeli. Zarumieniłam się i odwróciłam głowę z powrotem, by nie przepaść przez te drobne schodki. Z trybun boiska skręciliśmy w mały korytarz, który na pewno nie był widoczny z murawy. Klopp otworzył pierwsze drzwi po prawej i przytrzymał je bym mogła przejść. Znalazłam się w średniej wielkości dość jasnym pomieszczeniu. Wewnątrz było biurko, za którym stało krzesło, parę półek z aktami, książkami i pucharami, dwa wolne siedzenia i podest. Ale teraz to siedzenie które przed chwilą wymieniłam nie było puste. Siedział na nim bramkarz BVB, Roman Weidenfeller.
- Witam, Roman Weidenfeller.  - wstał z miejsca i przedstawił się grzecznie.
- Estera Rutkiewicz, miło mi - również się przedstawiłam i skinęłam delikatnie głową.
- No Estera, jeśli chcesz to sobie usiądź i nie stresuj się, ale jakbyś mogła o sobie powiedzieć.
O nie, tego się najbardziej obawiałam.
- Ej ludzie ja was nie znam... nie będę się wam ze swojego życia spowiadać. - pomyślałam oburzona. Ale po mojej twarzy nie było widać ani grama złości.
- Dobrze więc ... nazywam się Estera, jak już panowie z pewnością zdążyli się zorientować. Mam 22 lata. Tak naprawdę to nigdy nie miałam styczności ze śpiewaniem dla publiczności i prawdopodobnie by mnie tu nie było gdyby przypadkiem Łukasz nie usłyszał jak śpiewam, a stało się to dlatego, że tymczasowo mieszkam u Piszczków. No i właśnie Łukasz wkręcił mnie w to. Oczywiście cieszę się że w końcu mam jakąś szanse się wykazać. - uśmiechnęłam się na koniec delikatnie.
- Jak na razie więcej nam informacji o tobie nie potrzeba. Więc puść podkład, nie stresuj się. Wyobraź sobie jakbyś śpiewała dla siebie.
- Ale zaskocz nas - wtrącił Roman.
Taaa, łatwo mówić bo to nie wy jesteście posikani ze stresu i nie musicie kompromitować się swoim śpiewem przed obcymi ludźmi. Czułam nerwy, ale absolutnie nie dałam tego po sobie poznać.m
- Dobrze - tylko przytaknęłam cicho. Włączyłam Mac'a i przeleciałam wzrokiem nagrane utwory.
- Nie stresuj się Esia, pokaż im na co cie stać, zrób to dla Ewy - powtarzałam w duchu. Wybrałam piosenkę.
-No mała, teraz albo nigdy - powiedziałam cicho i po polsku, by nie rozumieli.

Stałam naprzeciwko ich. Po pierwszych paru słowach stres mi opadł. Posłuchałam Klopp'a i śpiewałam dla siebie. Cały czas obserwowałam ich twarze. Chyba im się spodobało. Gdy wyciągnełam w drugim akapicie, Romanowi nawet na chwile się delikatnie otworzyła buzia. Mam nadzieję że z zachwytu.
Gdy skończyłam śpiewać, niepewnie spojrzałam na obydwóch panów.
Ci zaś wymienili między sobą spojrzenia i jak na sygnał zaczęli klaskać. Obydwoje nagle uśmiechnęli się w moją stronę.
- No pięknie, pięknie - zaczął Klopp nie wiedziałem nawet że na tej ziemi chodzą jeszcze takie talenty.
- Dokładnie. - wspomógł go bramkarz.
- Dziękuję. - odpowiedziałam. - Miło to słyszeć. - starałam się nie robić z siebie wariatki gdyż w głębi cieszyłam się niesamowicie że im się podobało.
- Więc... my jesteśmy na 'tak'. - powiedział Roman ale dla pewności spojrzał jeszcze na trenera.
- Oczywiście - dodał Jürgen. - Ale chłopaki muszą również wyrazić zgodę...
Boże, o czym on mówi?! Co jeszcze mam zrobić?!
- No jasne. - wsparł go w tej decyzji Roman.
- Dała byś rady jeszcze raz zaśpiewać ale przed chłopakami? - popatrzył z nadzieją na mnie trener BVB.
- Tak, oczywiście - wypaliłam, ale za sekundę tego pożałowałam.
- Jezus co ja zrobiłam? Przecież ledwo wystąpiłam przed nimi, a co dopiero przed całą drużyną. - zaczęła się wewnętrzna panika. - Ej Esia, uspokój się... pokaż im że zajebiście śpiewasz. - pocieszałam się w duchu. Wyszliśmy z małego korytarzyka wprost na piętnasty rząd siedzeń na stadionie. Miałam nadzieje ze chłopcy nas nie zauważą... ale nie o oczywiście jak na złość pan Klopp musiał się wydrzeć.
- Przerywamy trening.
- A któż to za panem idzie? - zapytał zainteresowany Hummels.
- Nie widać że dziewczyna? - zapytał głupkowato trener. Mats postanowił się chyba już nie odzywać jak na razie.
- Przedstawiam wam Esterę...- zaczął Klopp - Dziś usłyszałem jak ta piękna dziewczyna śpiewa i stwierdziłem że od dziś, to ona będzie naszą atrakcją i będzie pięknie śpiewać. Prawda? - popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- Ależ oczywiście - zasalutowałam dla żartów. Wszyscy zaczęli chichotać.
Chciałam im po prostu pokazać, że nie jestem szarą i sztywną dziewuchą z Polski.
- No więc jak już mówiłem, to nasza nowa śpiewaczka. Ale... żeby nie było że sam wybieram, to sami się zaraz przekonacie jak, cudownie śpiewa. - zakończył z satysfakcją Jürgen.
- Ło jezu. - pomyślałam. Znów panika wzrastała.
- Kurde Estera, pomyśl sobie, że Ewa patrzy. Zawiodłabym ją gdybym teraz stchórzyła... wręcz przeciwnie muszę być silna. - powtarzałam w duchu. Narastająca panika nagle zaczęła zmieniać się w pewność siebie.
- No dajesz mała. - usłyszałam głos Łukasza i posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Dobra, pora rozkręcić tą haje, niech im kopary opadną - mówiłam po cichu. Wyjęłam laptopa z torby i uruchomiłam ponownie. Położyłam na stoliczku który był w rogu platformy na której stałam. Przewinęłam utwory i kliknęłam " odtwórz" przy piosence Demi Lovato - Heart Attack.

I zaczęłam śpiewać. Chyba się wszystkim podobało. Po słowach "I think I'd have a heart attack", wszystkim po kolei szczeny opadły. Pewnie się nie spodziewali że tak wyciągnę. Chyba byli tym zachwyceni, bo wpatrywali się we mnie jak w obrazek. Na trybunach zauważyłam również parę kobiet. To pewnie dziewczyny lub żony zawodników. Po skończonej piosence usłyszałam niekończące się brawa. Gdy w końcu przestali, trener Borussii wyszedł na platformę i stanął koło mnie.
- I jak? Podoba się nasza nowa zdobycz w drużynie? - zapytał. Chyba jemu również się podobał występ.
- Jezu, to było niesamowite. - odezwał się Schmelzer.
- Szacunek dla ciebie.  - to powiedział Mats i posłał mi buziaka.
- To moja zasługa że ją tu teraz widzicie. - poklepał się dumnie w pierś Łukasz.
- Brawo kochana! - wydzierała się siedząca na trybunach żona Roberta, Ania. Prawie każdy dodał swój komentarz  co do mojego występu. Każdy oprócz Marco. Ten dalej przyglądał się mi z zainteresowaniem. Gdy zorientował się że ja widzę, że się na mnie patrzy, trochę się zarumienił i spuścił wzrok. To było słodkie, ale teraz moją uwagę przykuł Jürgen.
- To co? Powtóreczka? - zapytał wyraźnie wesoły trener.
- Pewnie że tak. - odezwali się chórem wszyscy.
- Yyy... czy ja już nic tu nie mam do gadania? - zapytałam oskarżycielskim tonem.
- Ty tu tylko śpiewasz. - stwierdził Piszczek i wszyscy zaczęli się śmiać. Ja również ale zanim zaczęłam,n zmierzyłam go wrogo.
- Dobra to co chcecie? -zapytałam ostatecznie.
Wszyscy zaczęli dawać swoje propozycje.
- Nicki Minaj - Va Va Voom - krzyczał Hummels.
- Margaret - Thank U Very Much - przekrzykiwał się Błaszczu.
Padło wiele propozycji.
- Ok, ok... już spokój. Wybrałam. - wydarłam się. Wtedy ucichli.
- A co wybrałaś? - spytał Lewy.
- Zobaczycie. - odpowiedziałam i popatrzyłam tajemniczo.
Odwróciłam się na chwilę, by włączyć inny utwór. Postawiłam na Lane Del Rey.

Śpiewałam w jej tempie. W tej piosence postawiłam na trochę pewności siebie. Na koniec pierwszej zwrotki zeszłam z podwyższenia po schodach bocznych i oparłam się o przednią część. Na słowa "It's fact kiss, kiss" puściłam oczko do Marco. Chyba się zawstydził, bo tylko się nieśmiało uśmiechnął.

Wszyscy tak uważnie słuchali mojego śpiewu, że w ostatniej powtórce refrenu, oni śpiewali słowa "Tell me I'm your national anthem..." a ja resztę czyli "... Booyah baby bow down making me say wow wow...". Po skończonym utworze, znów wzniósł się długi dźwięk oklasków. Haha, rzecz jasna połowa oklasków była dla chłopaków, którzy mi pod koniec pomagali śpiewać.
- Pięknie śpiewaliście. - pochwaliłam ich.
- Uczymy się od Ciebie. - usłyszałam Roberta. Zaczęłam się śmiać, a zaraz za mną reszta.
- Dobra nieroby. - uciszył towarzystwo trener. - Koleżanka śpiewa cudownie i jeszcze nie raz ją usłyszycie, więc teraz zabierać się za ćwiczenia. No już, już! Szybko! - poganiał ich i wyganiał ruchem dłoni. Widać było, że zachwyceni nie byli, ale w końcu to ich obowiązek.
- Gratuluje Estera, pięknie śpiewasz. Mam nadzieję, że podejmiesz się swojej pracy u nas. - trener miał w głosie pełno nadziei.
- Z przyjemnością. - odpowiedziałam mu radośnie.
- Cieszę się niezmiernie, a teraz do rzeczy... - wyjął jakąś kartkę z kieszeni kurtki i podał mi ją. - To jest plan, kiedy gramy mecze, a tym zielonym kółeczkiem zaznaczone są dni, kiedy będzie nam potrzebny twój głos. - oznajmił.
Zerknęłam na kartkę.
- Z tego wynika że za cztery dni będę występować przed publicznością tak ? - zapytałam niepewnie.
- Tak, ale to jeszcze są towarzyskie mecze. W piątek będziemy grali mecz z Bayernem i przed meczem zaśpiewasz nam coś, oczywiście w miarę twoich występów, twój budżet będzie się powiększał. Ale to obgadamy po występie... - rozkręcił się. - Takie cięższe spotkania będą dopiero za dwa tygodnie, gdy zaczną się mecze o Puchar Niemiec, ale na to jeszcze mamy czas.  A! No i jeszcze takie kartki - wskazał palcem na papierek który mi wręczył przed chwilą. - Będę ci dawał co tydzień z nowymi planami na twoje występy. Wyjaśniłem ci wszystko w miarę jasno? - zapytał pod koniec.
- Tak... póki co wszystko rozumiem. - powiedziałam pewnie.
- No... zuch dziewczyna. - poklepał mnie delikatnie po plecach. - Ja idę trenować moich chłopaczków, a ty idź usiądź obok tych pań. - wskazał na Anie i parę innych kobiet, siedzących na trybunach.
- Dobrze, dziękuję. - jeszcze chwile patrzyłam jak Klopp idzie w kierunku piłkarzy. W końcu ruszyłam na trybuny.
- Dzień dobry. - przywitałam się promiennie. Teraz dopiero zorientowały się ze koło nich stoję.
- Jejku to ty! - poderwała się z miejsca zona Roberta. - Jestem Ania, miło mi. - podała mi rękę. Ania była piękna i kobieca.
- Estera. - uścisnęłam jej dłoń delikatnie. - Mi również.
- A to jest Tugba. - Ania wskazała na wysoką brunetkę siedzącą tuż obok niej. - To Cathy. - wskazała następną. - A to Agata.
Podeszłam do każdej z osobna i podałam rękę. Gdy w końcu usiadłam, pierwsza wypaliła Agata.
- No to skoro się już znamy, to powiedz mi, skąd ty masz taki talent? - zapytała z zachwytem w głosie.
- Oj nie przesadzajmy, tożze trochę powyłam na scenie, nie czyni mnie wielkim talentem. - powiedziałam jej grzecznie, chichocząc pod nosem.
- No coś ty dziewczyno, byłaś fenomenalna! - odezwała się Cathy.
- Dokładnie... wszystkie jesteśmy pod wrażeniem twojego występu - to mówiąc Tugba, szeroko się do mnie uśmiechnęła.
- Tak szczerze to był mój pierwszy występ przed publicznością. - odpowiedziałam im nieśmiale. Chyba zszokowałam ich tą informacją.
- Naprawdę?! - zapytały wszystkie cztery.
- Tak.
- Brzmiałaś jak profesjonalistka. - w dalszym ciągu zachwycały się moim występem.
Gadałyśmy tak przez bitą godzinę, aż do końca treningu. Na ostatnie piętnaście minut zeszłyśmy na temat o ubraniach. Ale i w tym temacie byłam chwalona za mój oryginalny styl. O dziwo nie pytały o moje tragicznie chude nogi. Ale chyba zauważyły że coś z nimi jest nie tak, bo od czasu do czasu bacznie się im przyglądały.
Na koniec pożegnałyśmy się uściskami i poszłyśmy w stronę wyjścia. Były naprawdę bardzo sympatyczne. Polubiłam je. Ja im chyba też przypadłam do gustu. Ania nawet zaproponowała mi bym w następnym tygodniu, wpadła do niej na kawę.
Czekając na Łukasza, który jak zwykle wychodził ostatni z Marco, Matsem, Robertem i Kubą, włączyłam po cichu muzykę.
- O nasza piosenkarka! - krzyknął Mats widząc mnie.
- Mogę autograf? - podbiegł do mnie Robert i zrobił błagalną minę po czym zaczął chichotać.
- Dam ci autograf na czole, może być? - zapytałam z nutą chamskości w głosie.
- Wolałbym na kartce. - wykrzywił się.
- Innym razem Lewuniu. - zaśmiałam się. Udał obrażonego.
- A tak właściwie to dziś będzie małe spotkanie towarzyskie u nas. - oznajmił mi Łukasz.
- Teraz to się nazywa "spotkanie towarzyskie", co? - wyśmiałam go.
- Cicho... nie chce tego nazywać imprezą, bo Ewa ich nie lubi. - dodał.
- A ok. - przytaknęłam. - A kto będzie?
- No ja, Ewa, Kuba z Agatą, Robert z Anią, Marco, Mario, Mats z Cathy i Mitchell z Riri. - zakończył z uśmiechem. - No i ty oczywiście, Esiu kochana. Nie może zabraknąć, jak to Klopp pięknie powiedział "naszej nowej zdobyczy w drużynie". - wszyscy zaczęli się śmiać. Oprócz mnie.
- Haha - zaśmiałam się sarkastycznie. - Debile głupie. - odgryzłam się.
- Szpadaj. - Łukasz, udawał oburzonego.
- Dobra panowie. Widzimy się u Piszczka o siedemnastej. - oznajmił na pożegnanie Robert i każdy rozszedł się w swoją stronę.
Wsiadłam w terenowe auto Łukasza i pojechaliśmy do domu.
_________________________
 Hej:) Jak tam pierwszy tydz szkoły? U nas nawet nie tak źle :P
 Dłuuuugo nam to zajęło ale dało jakoś rade się napisać :P

Udanego weekendu życzymy :*

wtorek, 3 września 2013

WAŻNE ! !

Jak wiecie zaczął się rok szkolny, więc rozdziały będą pojawiać się znaacznie rzadziej ://
Przez naukę także spotykamy się rzadziej więc nie mamy czasu pisać rozdziałów :// Postaramy się wrzucać coś raz na tydzień ale NIE OBIECUJEMY!

Mamy nadzieje że nam wybaczycie :*

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 7.

Obudził mnie dźwięk mojego alarmu w telefonie. Nie podnosząc głowy,  zaczęłam ręką szukać telefonu na półce nocnej, by wyłączyć to ustrojstwo. Starania się nie udały. Tak macałam ręką po półce, że nieszczęśliwie mój iPhone spadł. Gdy usłyszałam huk spadającego telefonu. Aż poskoczyłam na miejscu. Przetarłam oczy i rozglądałam się dookoła łóżka.
- Uf... - odetchnęłam gdy zobaczyłam mój telefon cały i zdrowy, leżący na małym dywaniku przed łóżkiem - Dobra, trzeba się ogarnąć - podniosłam telefon, spojrzałam na godzinę 7.00 i wstałam z łóżka. A no tak... dziś mam "przesłuchanie ". Kurde, boje się, ale nie mogę dać plamy. Obiecałam Ewie.
Przebrałam się na razie w jakieś ciuchy po domu:


(dobra torbę sobie odpuszczę bo idę przed dom )
Zeszłam po ciuchu na dół. Jeszcze nikogo nie było. Powoli otworzyłam drzwi frontowe, by nikogo nie obudzić i wyszłam przed dom. Paręnaście metrów dalej znalazłam jakąś małą ławeczce. Usiadłam na niej i zaczęłam się rozglądać czy nikogo nie ma w pobliżu. Ewa i Łukasz mieszkają jakby przy końcu tej uliczki. Dalszym kierunku są w oddali jakieś dwa domy, a potem już park i droga do centrum miasta. Po ciuchu rozpoczęłam śpiewanie każdej piosenki.
- Dobra, już nie będę się kompromitować i robić obciachu przed sąsiadami Piszczków - zaśmiałam się po mojej "próbie" i skierowałam się do domu. Przede mną jechał jakiś pan rowerem. Trochę straszy, ale chyba słyszał jak śpiewałam i gdy przejeżdżał koło mnie, puścił na chwilkę kierownice i zaklaskał parę razy. Zaczęłam się śmiać po ciuchu pod nosem. Ale w głębi cieszyłam się, bo równie dobrze mógł zsiąść z roweru i mnie ochrzanić za takie wycie.
Gdy znalazłam się w domu była już 7:45.
- Zaraz pewnie Łukasz wstanie i pójdzie zrobić mi pobudkę - pomyślałam, idąc do mojego pokoju przechodziłam koło sypialni Ewy i Łukasza.
Usiadłam na krześle które stało przed oknem i gapiłam się w nie. W parku coraz więcej ludzi zaczęło się schodzić. Niektórzy z psami na spacer, inni ubrani w sportowe stroje, a jeszcze inni chyba podążali przez park do pracy bo byli poubierani w oficjalne ubrania. Zaczekam zastanawiać się jakie cholerne szczęście spotkało mnie że tu jestem.
Z moich rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Esteraa, wstaa- zaczął krzyczeć Łukasz - Oo! Nie śpisz? - powiedział znacznie ciszej, gdy zobaczył mnie opierającą się o parapet.
- No nie śpię, nie śpię... wiesz, jakoś trudno spać spokojnie z myślą, że w następny dzień będziesz musiał zaśpiewać przed swoją ukochaną drużyną piłkarską i na dodatek nie dać plamy. -uśmiechnęłam się do niego sarkastycznie.
- Oj tam, oj tam... wiesz mi, że w twoim wykonaniu nawet "Barbie Girl " brzmiałoby fenomenalnie - zaczął się śmiać - chodź na śniadanie, bo za trzydzieści minut trzeba wyjechać, a nie chcemy byś tam nam księżniczko zemdlała z przemęczenia i stresu - mówiąc to, zamknął drzwi.
- Ja go chyba kiedyś zabije za te żarty - pomyślałam, oczywiście śmiejąc się w duchu - Ech, co ja obiorę? W sumie sama nie wiem, jak tam się trzeba byłoby pokazać. Może Ewa mi powie. Oby tylko nie spała.- zaczęłam mieć burzę myśli. Skierowałam się w stronę schodów i tym razem się nie pomyliłam. Schodząc na dół, słyszałam sympatyczny głos Ewci,  dobiegający z kuchni.
- Dzień dobry wszystkim. - przywitałam się wchodząc do kuchni.
- A dobry, dobry nasza śpiewaczko - zachichotała Ewa - Już, zaraz podaje tosty. Nalej sobie teraz soku -mówiąc to podała mi szklankę i postawiła przede mną wielki karton soku pomarańczowego.
- Może Ci pomóc ? - zapytałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w stronę talerzy.
- Nie, nie... wszystko już gotowe - oznajmiła z uśmiechem gospodyni i odprawiła mnie na miejsce.
- To jak gotowa na swój "show" ? - spytał Łukasz i uśmiechnął się bardzooo szeroko.
- A co jak Ci powiem że nie ? - spytałam, chociaż to było bardziej stwierdzenie z nutą nadziei z pytaniem i głupio się wyszczerzyłam
- To będziesz improwizować - odpowiedział bez cienia zlitowania. - Jak ojciec do córki przy porodzie gdy ta mu mówi że nie wyczytała jak się rodzi.
- Hmm... tej odpowiedzi bałam się najbardziej - powiedziałam pod nosem - ale spokojnie, mam wszystko przygotowane - to powiedziałam już głośno, starałam się mówić pewnie i ukryć mój strach ale trudno cokolwiek ukryć przed Ewą.
- Nie denerwuj się, po prostu uwierz w siebie- poklepała mnie delikatnie po plecach i postawiłam talerz z tostami na stole.
- Spróbuje - z zrezygnowaniem zabrałam dwa tosty i pojęłam się konsumowania nich. Po skończonym posiłku Łukasz oznajmił mi ze za 10 minut muszę być gotowa i czekać na niego przed wejściem do domu.
- Ewaa mam do ciebie spraweee...- zaczęłam gdy już zostałyśmy same w kuchni
- No mów, skarbie pytaj o co chcesz i mów co cie trapi?- rzuciła ścierkę do zlewu i podeszła do mnie
- Bo ja nie wiem zbytnio jak się mam ubrać ... bo niby to nie jest jakieś nie wiadomo jakie spotkanie biznesowe a w dresach tez raczej tam nie pójde no nie?
- Masz racje odpowiedni strój to podstawa ... no choć choć - mówiąc leciutko popchała mnie stronę schodów.
Ewa otworzyła szeroko drzwi mojej szafy. Wyraźnie ją zatkało.
- Matko boska... przecież ty masz mnóstwo pięknych ubrań jak ty tu możesz nie wiedzieć co wybrać - mówiła z zachwytem
- Oj nie przesadzajmy... a tak ap ropo to ja nie, nie mam w co się ubrać tylko nie wiem na co postawić...
Mina Ewy wyraźnie oznaczała że zbytnio nie wie o czym ja mówię. W sumie nic dziwnego, od zawsze miałam problemy z wyrażaniem się.
- W sensie że ... - ciągnęłam. No FUCK w takiej chwili nie mogę się wysłowić! dlaczego? - no... ooo! bo ja nie wiem czy mam się ubrać tak bardziej służbowo, czy wakacyjnie a może jakoś odświętnie - no nareszcie się wyraziłam.
- Aa... teraz rozumiem... hmm - Ewa zaczęła się przyglądać moich ciuchom. Przewijała wieszaki na których miałam już dobrane poszczególne ubrania by tworzyły pasujący zestaw.
- Wydaje mi się ze ten powinien być dobry- podała mi rzeczy.

Pobiegłam do łazienki szybko się przebrać i pomalować.
- i jak ? -spytałam Ewe gdy stanęłam w drzwiach już przebrana.
- IDEALNIE ! - klasnęła w ręce. A teraz szybko wpakuj do torby n i biegnij przed dom.
- Dziękuje Ewa - przytuliłam ją mocno. - trzymaj kciuki.
- Wiem, ze mnie nie zawiedziesz. Daj z siebie wszystko - również wzięła mnie w swój uścisk. - No leć kochana - pomachała mi ręką na pożegnanie. Czym prędzej zbiegłam na dół i wyszłam z domu. Łukasz właśnie wsiadał do auta.
- No jesteś, myślałem że się spóźnisz .
- No coś ty, jak mogłeś pomyśleć że się spóźnię - schrzaniłam go śmiechem - ej myślisz ze dobrze wyglądam - spojrzałam na swój strój a potem na Łukasza.
- Jest świetnie - zmierzył mnie od góry do dołu - a teraz choć bo dostane burę od Kloppa- zaśmiał się i machnął ręką w kierunku tylnych drzwi auta.
Po chwili już byliśmy na parkingu. Teraz dopiero poszyłam jak strach mnie zżera od środka.
- Łukasz, ja ja nie dam rady - czułam narastającą panikę.
- Ej spokojnie. Klopp to naprawdę fajny dziadek, na pewno spodoba mu się twój głos - objął mnie ramieniem i zrobił gest ręką w stronę wejścia.
- No okok ... już się uspokajam - zaczęłam robić głębokie wdechy i wydechy.
Ruszyłam za Łukaszem. Zza drzwiami ukazał się korytarz prowadzący prosto na boisko.
- Jejuuuu .... jaki ogromny - zachwycałam się.
W dalszym ciągu szłam za piłkarzem. Nagle ktoś zawołał Łukasza po nazwisku. Odwróciliśmy się obydwoje.
- Siema Piszczu - zobaczyłam... Roberta Lewandowskiego.. ? !
- Lewy, stary co tam u ciebie ? - podał mu rękę na przywitanie a drugą klepnął w plecy.
- Aaa jest dobrze. A kogo tym razem sprowadziłeś ? - Robert wskazał palcem w moją stronę. Coś nakazało mi się odezwać
- Cześć... Estera jestem - powiedziałam po polsku i podałam mu moją chudą dłoń.
- Witam panienkę... widzę że panienka z Polski, no to super - uśmiechnął się szeroko. - Lewandowski. - również się przedstawił.
- Wieeem ... - starałam się mówić na luzie - trudno nie poznać jednego z najlepszych zawodników BVB - dodałam również uśmiechając się szeroko.
- Już Cię lubię - klepnął mnie w plecy Robert.
- Chłopcy do szatni - usłyszeliśmy potężny krzyk z drugiego końca boiska. To
Jürgen wołał piłkarzy do szatni,
- No idź do niego. - popchnął mnie Łukasz, wszystko będzie dobrze tylko się nie stresuj.
- A co się dzieje ? - zapytał Robert.
- To nasza przyszła gwiazda, będzie dla nas śpiewać, zawsze i wszędzie - Łukasz powiedział to z taką pewnością i dumą że nie chciałam mu psuć tej satysfakcji.
- Oczywiście - powiedziałam sarkastycznie.
- No to biegnij do naszego... Tre... jakże wspaniałego naszego super trenera - zmienił głos na milutki i wesoły gdy spostrzegł że Klopp podąża w naszym kierunku.
- Nie podlizuj się Lewandowski bo zaraz machniesz 10 kółeczek .
- Sorry Panie Trenerze już idziemy do szatni - zameldował Łukasz - a właśnie
to jest Estera - przedstawił mnie grzecznie.
- Dzień Dobry - kiwnęłam głową w dół i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Witam, Jürgen Klopp - to ty jesteś ta utalentowana dziewczyna tak ?
Chyba się przesłyszałam.
- Niee, bez prze..
- Tak to prawda, ona śpiewa rewelacyjnie, musi pan ją posłuchać a
potem niech zaśpiewa dla nas - przerwał mi rozradowany głos Łukasza - to my lecimy się przebrać- mówiąc to obydwoje nas zostawili.
Myślałam że mu głowę ukręcę. Znów się zaczęłam denerwować.
- No to chodźmy już do mojego biura, masz przygotowany podkład muzyczny ?
- Tak, tak wszystko jest.
Ruszyłam za Klopp'em.

_________________________________________________________________
No nareszcie. Ten rozdział zbytnio nie ma sensu ale jakoś musiałam Esterę wprowadzić w świat śpiewu. Dopiero zacznie się więcej dziać w następnym rozdziale... wiec czytajcie ... a ja zabieram się za kolejny rozdział (wiecie mam wene xd ) /komentujcie czy podoba się czy nie :P

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 6.

Nie, nie to nie może być prawda...
- Ewa kto to? - spytałam by się upewnić, mimo iż sekundy na sekundę coraz bardziej byłam pewna że się nie mylę.
- Jak to, nie poznajesz Marco? - spytała zdziwiona. Wtedy właśnie blondyn zatrzymał się przed nami.
- Hej Ewuniu - przywitał się z Ewą - AA kogo my tu mamy? - zwrócił się w moją stronę.
- Marco to jest Estera. - odpowiedziała za mnie Ewa.
Zatkało mnie. Jakbym zapomniała jak się mówi.
- Heej - w końcu wydukałam nieśmiało.
- Witam cię, piękna. - odpowiedział wesoło Reus i podał mi rękę.
Odwzajemniłam gest. Widziałam że piłkarz uważnie się mi przygląda.
- Gdzie idziecie? - zapytał i spojrzał na Ewę.
- Na małe zakupy. - odpowiedzialna wesoło Ewa. - musimy Esterce garderobę powiększyć.
- No to miłych zakupów - powiedział Marco - Będziecie na meczu ? - zapytał "nas",  ale głównie popatrzył na mnie.
- Tak - odpowiedziałam krótko i uśmiechnęłam się do Reus'a, żeby nie wyjść na mimozę.
- Jasne że będziemy. - dodała Ewa. - właśnie, trzeba Ci kupić koszulkę w Fan Shopie - zwróciła się do mnie.
- Kup numerek 11. - powiedział do mnie i słodko się uśmiechnął.
- Haha chciałbyś, co nie? - zaśmiała się Ewa
Marco tylko wyszczerzył się szeroko.
- Dobra, blondasku, my musimy lecieć, bo nam sklepy zamkną. - oznajmiła Ewa - Do zobaczenia na meczu.
- Na razie. - powiedział , odwrócił się i pobiegł w swoją stronę.
Gdy i my ruszyliśmy w stronę odwróciłam się na chwile, on również.
Szybko z powrotem zwróciłam głowę i poczułam ze mam rumieńce.
- Marco jest naprawdę miłym facetem. - po dłuższej ciszy Ewa postanowiła się odezwać.
- Masz rację. - potwierdziłam słowa Ewki. - Ma dziewczynę? - zapędziłam się z pytaniem. W sumie sama nie wiem, po co je zadałam. Przecież to nie moja sprawa.
- Z tego co wiem, to Caroline go zdradziła, ale czy nie ma już kogoś na oku to nie wiem - odpowiedziała mi. - A co?
- Nie nic, tak pytam - trochę się zmieszałam - Wiesz, po prostu większość piłkarzy ma dziewczyny i byłam ciekawa czy on tez - wymyśliłam pierwszą lepszą wymówkę na pytanie.
Potem gadałyśmy jeszcze o meczu.
Gdy dotarłyśmy do galerii ze sklepami, Ewa od razu do pierwszego mnie zaciągnęła. I tak do każdego. W jednym ze sklepów zobaczyłam miętową sukienkę, w której się zakochałam. Stałam przed wieszakiem i patrzyłam. Nagle podeszła do mnie Ewa i chyba się zorientowała ze mi się podoba.
- Przymierzasz? - spytała.
- W sumie co mi szkodzi - zabrałam najmniejszy rozmiar i poszłam przymierzyć.
Była piękna, chyba najpiękniejsza sukienka jaką w życiu widziałam.
- I jak pasuje ? - spytała Ewa, przyglądając się.
- Idealna - Kupiłabym ją jakby tyle nie kosztowała i z zrezygnowaniem spojrzałam na cenę. 160 €. Cholera, za to bym kupiła z 4 takie w przeliczeniu na złotówki w Polsce.
- Podoba Ci się? - zapytała Ewa, widząc moją skwaszoną minę widokiem ceny
- Tak, bardzo... jest piękna, ale strasznie dro...
- No to bierzemy. - zabrała mi wieszak i ruszyła w kierunku kasy.
- Ej, zwariowałaś?! ... - krzyknęłam zaskoczona - Nie możesz mi jej kupić, jest za droga - powiedziałam
- Nie mogę?! - spytała podejrzliwie. - No to patrz - oznajmiła, uśmiechnęła się do mnie i ruszyła do kasy. Tak szybko ją kupiła ze nie zdążyłam zareagować.
- Bardzo proszę - powiedziała z uśmiechem, podając mi torebkę z zapakowaną sukienką.
- Mówił Ci ktoś kiedyś, że jesteś bardzo uparta? - spytałam pogardliwie.
- Yyy ... no wiele osób - powiedziała uśmiechając się
- Będę kolejną - powiedziałam i ją przytuliłam - Dziękuję - dodałam z szerokim uśmiechem
- Nie dziękuj. - oznajmiła z dumą.
Po męczącym wieczorze no wielkich zakupach, trzeba było wrócić do domu. Gdy wyszłyśmy z galerii handlowej była godzina 20:30 i oczywiście było jeszcze jasno.
- Jezu Ewa, wiesz że dziś z Tobą kupiłam chyba więcej rzeczy niż przez cały rok w Polsce. - mówiłam z niedowierzaniem.
- No widzisz skarbie, a to dopiero początek naszych wspólnych zakupów. - Dwa ostatnie słowa podkreśliła.
- Wiesz co, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła, przecież gdybyś mnie tam nie zaczepiła w parku, to nawet nie chce wiedzieć, co by się ze mną teraz działo, naprawdę Ci dziękuję. - przystanęłam i przytuliłam ją mocno.
- Mówię Ci przecież że na mnie możesz polegać zawsze. - odwzajemniła gest.
Po powrocie do domu pomogłam Ewie zrobić szybką kolacje i poszłam się umyć.
Gdy wróciłam do pokoju owinięta w ręcznik. Usłyszałam powiadomienie na Facebook'u oraz dźwięk wiadomość przychodzącej. -- MASZ ZAPROSZENIE DO GRONA ZNAJOMYCH -- odczytałam - MARCO REUS CHCE DODAĆ CIE DO ZNAJOMYCH - zaniemówiłam
- Skąd on zna moje nazwisko.. - zaczęłam się głośno zastanawiać - Aaa, nie ważne - kliknęłam - AKCEPTUJ-.
A co do wiadomości to napisała do mnie Tamara.
" Co u ciebie? Jak tam w Niemczech?"
 Nie chciałam jej martwić... więc napisałam że jest wszystko w porządku.
" To dobrze. Chciałam tylko się upewnić. Jutro pogadamy bo ja muszę spadać. Paa ; *"
" Ok, paa " - odpisałam jej.
- Kurde, lekka lipa że muszę ją okłamywać, ale znając Tamarę to gdyby się dowiedziała, to od razu wsiadła by w samolot czy pociąg i przyjechała. A ja nie chce jej problemów robić. Z resztą tak czy siak, w końcu będę musiała jej powiedzieć. Ale głupio trochę ze powiem jej prawdę po tym jak skłamałam. Wyjaśnię jej to jakoś. - biłam się z myślami, cały czas dręczyło mnie to.
Postanowiłam się ubrać w piżamę. Z dołu słyszałam śmiechy Ewy i Sary. I nie wiem co mnie tknęło ale zaczęłam śpiewać. Tym razem było to "Cher Lloyd - With Ur Love"

Lubie Cher, podoba mi się jej pozytywny i wesoły głos. I znów koncert czas zacząć. Śpiewałam również wesoło jak ona.
"Shinig, with ur love (...) but so what...".
- Jeju, ja jestem naprawdę tępa. - uznałam po moim "profesjonalnym" singlu - Nie dość że wyję w nie swoim domu i budzę wszystkich dookoła, to jeszcze nawet nie panuje nad tym..ugh.
Moje rozmyślania przerwał głos Łukasz zza drzwi.
- Nie śpisz, prawda?
- No nie śpię.
- Chodź na chwilkę na dół.
- Ok już schodzę.
No niee, pewnie zaraz dostane opieprz za to darcie się.
- Fuck. - pomyślałam schodząc po schodach.
Na dole w salonie siedziała jakoś podejrzanie uśmiechnięta Ewa, a za nią opierając się o krzesło stał Łukasz.
- To ty tak śpiewałaś. - spytała Ewa.
- Ehh, tak to ja. - przyznałam. - Przepraszam, ja zaraz wyjaśnię...
- Esterko, Skarbie nie przepraszaj, bardzo ładnie śpiewałaś - oznajmiła.
Trochę się nie spodziewałam takiej reakcji. Myślałam że usłyszę słowa typu: " Jak jeszcze raz otworzysz paszczę do śpiewu to Cię wywalę Cię z domu " - tak jak to zawsze słyszałam w domu od ojca.
- Chyba bardzo lubisz śpiewać, prawda? - zapytał Łukasz.
- No lubię, ale nie żeby coś...
- Spokojnie - uspokajała mnie Ewa. - widząc ze sytuacja zaczyna być dla mnie stresująca. - Śpiewasz wyjątkowo, już raz miałam okazje usłyszeć - uśmiechnęła się.
- Dlatego - Łukasz jakby kontynuował słowa żony .- Mam dla Ciebie propozycję.
- No ok... dawaj - powiedziałam na luzie, mimo iż w środku aż się paliłam od stresu i ciekawości co chce zapytać Łukasz.
- Wiesz że zaczynają się mecze. Póki co to towarzyskie ale później już na rywalizacje o puchar ...
- A co to ma do ...
-No słuchaj... - I trener chciał by były jakieś atrakcje, przed meczem, w trakcie meczu itp.
- Nooo..- coraz bardziej się niecierpliwiłam
- No może zgodziła byś się dla nas śpiewać ?- zapytał
- Hahahahah niee, nie ma mowyy - zaprzeczyłam. - Przecież ja fatalnie wyję.
- Śpiewasz pięknie. - wyjechała Ewa - Naprawdę Ci to wychodzi, przecież słyszymy... nie zaprzeczysz... a poza tym to sama mówiłaś, że to lubisz - na koniec złapała mnie za słowa i się szeroko uśmiechnęła.
- No ok przyznaję, lubię śpiewać, ale przecież ja nigdy dla publiczności nie śpiewałam - zaczęłam mówić drżącym głosem.
Ewa chyba wyczuła moją lekką panikę. Podeszła do mnie i patrzyła w oczy.
- Skarbie, śpiewasz pięknie. Potrafisz wyciągnąć wysoko i nie zafałszować, to jest już naprawdę COŚ - zachęcała mnie. Widziała że nie byłam pewna, więc kontynuowała - Proszę Cie, Uwierz mi nie ma bata by twój głos się komuś nie spodobał. NAPRAWDĘ - ostatnie słowo prawie krzyknęła z zachwytu. Widać było że nie udaje. Ale ja dalej nie byłam pewna. Po prostu się bałam, choć w sumie to do niczego nie dojdę jak zawsze będę mówić "boję się ".
- Zgodzisz się? Zrób to dla mnie...to jak ? - Ewa nie dawała za wygraną.
- ... Noo dobrze. - uległam w końcu - ale jak mnie nie zechcą to nie będziecie mnie już więcej zmuszać jasne ? - od razu zapytałam, a raczej stwierdziłam.
- Oczywiście... ale wież mi na 100% cię przyjmą - zapewniał Łukasz.
Tylko się uśmiechnęłam
- Ale powiedz mi jeszcze, czemu szukacie kogoś do śpiewu ? - zapytałam Łukasza, by uzyskać więcej informacji w jakim celu będę się udzielać na scenie.
- To nie jest tak jak w Mam Talent, że wygrywa ktoś... no w naszym wypadku wybieramy kogoś i ma jakieś nie wiadomo jakie koncerty. Po prostu czasem przed meczem piłkarze muszą się odstresować... a co innego może bardziej uspokajać niż widok ślicznej dziewczyny, która w dodatku pięknie śpiewa? A po za tym kibice też muszą się dobrze czuć. - zakończył Łukasz - a no i oczywiście zapłata też niczego sobie - mówiąc to wyszczerzył swoje białe zęby.
- No dobrze... już ok... zgadzam się, ale z tą piękna dziewczyną daj se spokój -powiedziałam zrezygnowana ale w głębi się trochę cieszyłam że komuś się podoba moje pianie -ale chyba najpierw muszą mnie jakby przesłuchać czy sie nadaje.
- Oto się nie martw - mówiąc to wziął telefon ze stołu i wykręcił szybko jakiś numer.
- No załatwione... - oznajmił - jutro pojedziesz ze mną na trening. Masz jeszcze chwile... no ewentualnie trochę nocy by się zastanowić co zaśpiewasz. Rano pojedziemy i przed treningiem zaśpiewasz coś trenerowi a on zdecyduje.Przygotuj parę piosenek na wszelki wypadek i nuty zgraj na tego pendrive - podał mi małe urządzenie.
- O jenyy... - złapałam się za głowę- to chyba będzie trudniejsze niż mi się wydaje- A co jeśli spanikuje? - zaczęłam się stresować.
- Nie spanikujesz... mogłabyś mieć obawy gdybyś nie umiała śpiewać- odezwała się w końcu Ewa.
- Dziękuje wam, naprawdę - mówiąc to przytuliłam ich.
- No zmykaj już wybierać piosenki, pamiętaj tylko że o ósmej przychodzę Cię obudzić. I masz być wyspana - stwierdził Łukasz.
- Haha, ok paa - pomachałam w ich stronę - do zobaczenia rano.- pożegnałam się. Weszłam do pokoju i zaczęłam przeglądać piosenki.
- Znam ich wiele.... ciężko będzie wybrać- pomyślałam. Postanowiłam wybrać pięć piosenek ale na jutro nastawie budzik wcześniej, wyjdę na dwór i popróbuje ... mówiąc to położyłam głowę na poduszkę i usnęłam momentalnie jak dziecko.

_______________________________________

Było ciężko ale dało radę się napisać :)
Czekamy na komentarze !! :D

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 5.

Dalej nie mogę w to uwierzyć. Ojciec wystawił mnie na pastwę losu, zrobiłam sobie siarę w pociągu a teraz Ewa Piszczek chce mi pomóc. Czy to kolejny sen? Nie, chyba i tym razem nie.
Wysłuchała mnie. Powiedziałam jej wszystko, jaki ojciec dla mnie był i co mi się wydarzyło dziś. Mówiłam do niej jak do matki, której tak naprawdę nigdy nie miałam.
- Skarbie nie przejmuj się. - pocieszała mnie, po tym jak jej opowiedziałam.- Pomogę Ci.
- Ale jak by mi chciała Pani pomóc? - zapytałam bez cienia nadziei. - Ja nie chcę się komuś narzucać, wiem przecież że ma Pani córeczkę i to ona potrzebuje Pani bardziej.
- Po pierwsze nie mów do mnie Pani, bo czuje się strasznie staro. Mów mi Ewa, w końcu tak mam na imię. - uśmiechnęła się do mnie. - A po drugie, gdybym nie chciała Ci pomóc z własnej woli, raczej nie przystanęła bym około Ciebie. Po prostu przeszłabym obojętnie.
- Ale ja nie chce Pani...- zastopowałam - Nie chcę Ci zawracać głowy. - powiedziałam po sekundzie namysłu.
- Jak już mówiłam jak bym nie chciała ci pomóc, to nawet bym do Ciebie nie podchodziła - powiedziała definitywnie. - A teraz mam dla Ciebie... - zająkała się.- Jak ty masz właściwie na imię, bo powiedziałaś mi chyba wszystko oprócz swojego imienia.
- Estera. - odpowiedziałam. Faktycznie, gdzie moja kultura. W pierwszej kolejności powinnam się przedstawić.
- Masz niesamowite imię. - powiedziała do mnie.
- Taa... - powiedziałam sarkastycznie - Nie lubię go - dodałam.
- Nieprawda, właśnie takie niespotykane, nie w sposób będzie Cię zapomnieć. - stwierdziła to tak jakby to imię naprawdę, przypadło jej do gustu.- A co do twojej sytuacji, mam propozycje... ale taką nie do odrzucenia - uśmiechnęła się delikatnie ale ton miała dalej poważny.
Hmm co ona mi chce zaproponować, ta to na pewno będzie wynajęcie 5 gwiazdkowego hotelu - zaśmiałam się w duchu.
- Wiec moja propozycja jest taka - zaczęła - Dzisiaj przenocujesz u nas w domu... E, słuchaj mnie do końca. - przerwała i powiedziała gdy zobaczyła że już otwieram usta, aby zaprzeczyć. - A jutro ja i Łukasz znajdziemy Ci miejsce do spania, jakiś hotel czy coś.- skończyła z uśmiechem na twarzy.
- Nie, nie ma mowy- zaprotestowałam - To niedorzeczne bym wam wchodziła na głowę. - powiedziałam poważnie.
- Słuchaj Estera, gdybym stwierdziła że nam "wchodzisz na głowy", to nie zaproponowałabym Ci tego. - powiedziała stanowczo i nieco poważniej ale dalej jej usta składały się w delikatny uśmiech.
- Dziękuje, to naprawdę bardzo miłe ale ja nie...- nie zdążyłam dokończyć bo w zdanie weszła mi Ewa.
- Żadnego ale... powiedziała, wstała i zabrała moją walizkę.
- Co robisz? - spytałam zaskoczona. Faktycznie takiego zachowania się nie spodziewałam.
- No pomagam Ci z walizką...- stwierdziła i ruszyła w stronę wyjścia z parku.
Gdybym to komuś powiedziała, to raczej by mi nie uwierzył. Właśnie Ewa Piszczek proponuje, a raczej każe mi nocować u niej w domu!
-No chodź, bo Łukasz będzie się darł o obiad. - krzyknęła uśmiechnięta.
Nie miałam wyjścia. Wstałam i podbiegłam do Ewy.
- Dziękuje - powiedziałam słodko a zarazem nieśmiałe i patrzyłam przed siebie. Po wyjściu z parku skierowałyśmy się w stronę centrum miasta, aż skręciłyśmy w szerszą uliczkę,  która od razu wydawała się cichsza mimo iż samochodów nie brakowało. Z niej wychodziła jeszcze trochę węższa, ale na tyle szeroka ze dwa auta mogły się minąć. Dookoła było dużo domów, ale nie powiem, te domy wyglądały na zadbane i chyba większość należała do ludzi z "większym funduszem". Widać że to jakieś osiedle mieszkalne za centrum Dortmundu.
 Szłyśmy dłuższą chwilę. Gdy dotarłyśmy na miejsce moim oczom ukazał się dość duży i zadbany dom.



  Szczerzę to spodziewałam się jakiejś willi z basenem, ale wygląda na to że nie wszyscy którzy mają dużo kasy się tym szczycą.
Trochę bałam się reakcji Łukasza na to że jego żona sprowadza obce osoby do domu. Ale moje obawy nie były słuszne gdyż Łukasz wcale nie był zły, przynajmniej na takiego nie wyglądał.
- Cześ Ewuś- pocałował ją na przywitanie - O widzę że jakaś nowa znajoma. - popatrzył na mnie i serdecznie się uśmiechnął. - Łukasz - powiedział i podał mi rękę.
- Estera - odwzajemniłam gest i nieśmiałe się uśmiechnęłam.
- Świetne masz imię- powiedział wyraźnie zafascynowany- mogliśmy tak dać Sarze na imię - odpowiedział żartobliwie i zwrócił się do żony.
Ta tylko popatrzyła na niego z miną pt. " Weź nie filozofuj tylko się czymś zajmij ". Ja dalej stałam w progu i nie wiedziałam za bardzo co mam zrobić.
- Czemu tak stoisz? - Spytała Ewa, jakby to że obca osoba jest u niej było czymś normalnym - Siadaj i rozgość się. Zrób sobie kawę, herbatę czy co tam chcesz a ja zaraz podam obiad - powiedziała miło.
- Nie dziękuje - odpowiedziałam skromnie.
- Weź się nie krępuj, dziś jesteś pod naszą opieką wiec oficjalnie jesteś dziś członkiem rodziny więc wolno Ci dokładnie to samo co nam - stwierdził Łukasz bez zastanowienia.
Jezu jacy oni są mili. Zazdroszczę tej jej córeczce, ma naprawdę wspaniałą rodzinę. Ja dla mojego dziecka tez będę taka. Nie pozwolę by wychowywało się w takiej atmosferze i z taką matką jak ja miałam.
Z przemyśleń wyrwał mnie głos Łukasza, schodzącego właśnie z góry.
- A tak właściwie to co Cię do nas sprowadza? - zapytał i się uśmiechnął milutko. W jego słowach nie było ani odrobiny zażenowania czy wścibskości.
- Łukasz nie męcz jej, dużo dziś przeżyła, dajmy jej najpierw spokojnie coś zjeść i odpocząć- powiedziała Ewa stanowczo
- Nie spokojnie, nic się nie stało - zapewniałam
- Nie nie... to przepraszam, - powiedział Łukasz zwracając się do mnie - Masz racje jeśli to coś poważnego to niech najpierw ochłonie - te słowa kierował chyba do Ewy.
- Nie przepraszaj - powiedziałam krótko. Podczas obiadu Ewa i Łukasz wymieniali pojedyncze słowa, do siebie. Nie słyszałam o czym mówią dokładnie ale chyba coś o meczu. Na obiad Ewa zrobiła ryż z warzywami i kurczakiem. Nałożyła mi dość dużo, smakowało mi ale od czasów choroby nie jem tak dużo. Chyba zauważyli mój lekki nie smak.
- Coś się stało Esterko, nie smakuje Ci ? - spytała z troską Ewa.
- Nie nie, jest pyszne, po prostu...- nie dokończyłam zdania bo poczułam jak zbiera mi się na wymioty. Wstałam szybko od stało i wystrzeliłam jak z procy do łazienki.
Gdy wróciłam byłam cała blada. Ewa aż wstała i podbiegła do mnie. Chwyciła mnie za ramiona i spojrzała w oczy.
- Skarbie, co się dzieje ? - zapytała zaniepokojona.
- Nie nie nic to chyba tylko lekka niestrawność- powiedziałam cicho, nie patrząc jej w oczy.
- Estera, nam możesz powiedzieć prawdę, nie denerwuj się.- odpowiedzialny również zmartwiony sytuacją Łukasz.
Z powrotem usiadłam na krześle.
- Chyba nie mam wyjścia - powiedziałam cicho, ale oni to usłyszeli.
- Naprawdę nam możesz zaufać - zapewniała Ewa.
- Bo... - zaczęłam - ja miałam kiedyś anoreksje. Głodziłam się, prowokowałam wymioty. Były ze mną straszne problemy. Źle się czułam w swoim ciele. Wylądowałam na jakiś czas nawet w psychiatryku. Wszyscy znajomi się ode mnie odwrócili. Nikt nie chciał się zadawać z takim szkieletem, nawet przez jakiś czas mój ojciec nie chciał się ze mną pokazywać na ulicy- mówiąc to czułam jak łzy napływają mi do oczu.
Na chwile zastała cisza. W końcu Ewa wstała i mnie przytuliła.
- Nie wiedziałam że tyle przeszłaś, przykro mi że poruszyłam ten temat - powiedziała dalej mnie tuląc
- Nic się nie stało, prędzej czy później ktoś by i tak mnie zapytał czemu taka chuda jestem, tak naprawdę to nie chciałam żeby kto ktokolwiek wiedział, bałam się że wszyscy będą reagować tak jak moi znajomi. - to mówiąc znów puściła mi się łza.
- Nie martw się, nie zostawimy Cię, u nas zawsze możesz liczyć na wsparcie - to mówiąc popatrzyła mi w oczy. - Zawsze- powtórzyła.
- Dziękuje - odpowiedziałam i przytuliłam się do niej.
  Nie wiem czemu to zrobiłam, przecież była mi zupełnie obca, nie znałam ich wcale, mimo to czułam że są godni zaufania.
- Musisz się uspokoić - powiedziała - ja proponuje żebyś poszła się zdrzemnąć.
- Nie,nie ...- zaprzeczyłam - dam sobie radę - mówiłam ocierając łzy - pomogę Ci zmywać naczynia.
- Nie skarbie, ja sobie poradzę - dalej stała przy swoim - Idź pokaż jej pokój w którym będzie spała - te słowa skierowała do męża - pamiętaj jakby coś Cię męczyło od razu przychodź do mnie - znów zwróciła się do mnie i lekko uśmiechnęła. Jej uśmiech był szczery, naprawdę szczery. Dawno nikt mnie nie obdarował takim. No chyba że Tamara. Tak, Tamara też jest wspaniałą przyjaciółką.
- Naprawdę Ci dziękuje - w końcu się odezwałam i podążyłam schodami za Łukaszem.
Zatrzymaliśmy się przed białymi drzwiami na końcu górnego korytarza. Gdy Łukasz otworzył drzwi moim oczom ukazał się piękny pokój.


Mimo iż pomieszczenie nie było duże, to wyglądało jak z bajki. Liliowo-białe ściany z namalowanym kwiatem i białe meble składały się w jedną piękną całość.
- Oto twój tymczasowy nowy pokój - stwierdził Łukasz i uśmiechnął się szeroko.
- Jak to tymczasowy? -zapytałam lekko zdziwiona.- Ewa mówiła że jutro znajdzie mi jakiś hotel - zainteresowałam się.
- Tak miało być, ale Ewa naprawdę się tobą przejęła i na pewno chciałaby byś została na trochę dłużej. - odpowiedział z uśmiechem. - Z resztą też chcę żebyś sobie u nas pomieszkała.
- Przestań. Przecież tak nie mogę, Tak nagle się zjawiałam i wpieprzyłam do waszego domu - powiedziałam lekko rozżalona z poczuciem winy.
- Ewa i ja Ci nie damy tak szybko odejść. Jesteś tu sama. Sama w obcym mieście. A po za tym z tego co mi Ewa mówiła to twój tata ... no wiesz - powiedział nieśmiało, jakby nie chciał o tym rozmawiać.
- Oszukał mnie,wiem ... ale to nie zmienia faktu że nie mogę was naciągać na koszty związane z moim pobytem tu.
- O kasę to ty się nie martw. - powiedział stanowczo - Gdy będziesz nas miała dość to poszukamy Ci jakiegoś hotelu. - uśmiechnął się - A teraz rozgość się. - pokazał ręką na pokój.
- Jezu nie wiem co powiedzieć. Jesteście kochani. Ja nie wiem jak się odwdzięczę. - powiedziałam i go przytuliłam.
- Nie odwdzięczaj się, mała.
Gdy Łukasz zamknął do pokoju drzwi, usiadłam na łóżku i rozglądałam się.
- To niesamowite, ze to akurat mi się przydarzyło. A może to tylko mi się...- przemyślenia przerwał mi Łukasz pukający do drzwi.
- Zapomniałem ci powiedzieć o osiemnastej jest kolacja. Łazienka to pierwsze drzwi po prawej jak wyjdziesz z pokoju. - uśmiechnął się i wyszedł.
- Może to tylko sen z którego się wybudzę za chwilę - dokończyłam swoją myśl - Ech, oby nie - pocieszałam się w duchu.
Postanowiłam się rozpakować. Wszystkie ubrania, starannie powkładałam do różnych półek wielkiej białej szafy. Na wieszak powiesiłam kurtkę i swetry. Buty ułożyłam pod wieszakami. Wyjęłam laptopa z mojej torby i odłożyłam je na biurko, stojące obok łóżka. Była tam nawet specjalna szuflada. Jezu ten pokój jest piękny. Mam nawet wielkie lustro w ramce pod kolor ścian. Jedyne co mnie zastanawiało to, to czemu łóżko jest dwuosobowe. No nic mniejsza z tym.
Przechodząc kolejny raz koło okna postanowiłam w nie zajrzeć. Wcześniej mi jakoś to do głowy nie przyszło. O rany... miałam widok na Park w Dortmundzie który był jakieś osiemset metrów dalej od domu. Wydaje mi się że to nie ten sam park, z którego zgarnęła mnie pod swój dach Ewa.
Ostatnią z rzeczy do rozpakowania była kosmetyczka. Była mała, więc nie dużo było do rozpakowania. No ale po co mi więcej rzeczy, skoro miałam tylko na tydzień jechać.
- Pociąg do domu mam chyba za 8 dni.- zamyśliłam się - Haha na pewno teraz wrócę do domu - pomyślałam sarkastycznie.
Po tym co mi ojciec zrobił nie chce go nawet znać. Jak on mógł? Jeśli mnie nie chciał wystarczyło mi powiedzieć to bym się wyprowadziła do jakiegoś bloku czy czegoś, a nie wywozić mnie 1600km od domu. W końcu się opamiętałam. Zgarnęłam kosmetyki i poszłam je powstawiać na półkę w łazience. Otworzyłam drzwi i ujrzałam piękne wnętrze :

 Rozłożyłam kosmetyki na pustym miejscu i wróciłam do pokoju. Włączyłam Mac'a i usiadłam na łóżku. Oglądałam strony z ubraniami.. Siedziałam tak mniej więcej z godzinę. Gdy spojrzałam na zegarek była godzina 17:40.
- Zaraz jest kolacja. - przypomniało mi się - Mam nadzieje że nie zwymiotuje tak jak przy obiedzie. Niezły wstyd sobie narobiłam.
Leżałam tak na łóżku i rozglądałam się po pokoju. Nagle rzuciło mi się w oczy małe drewniane pudełeczko z głośnikiem i paroma guzikami. Podeszłam do biurka na którym stał tajemniczy przedmiot. Nacisnęłam jeden z guzików i usłyszałam muzykę.
- Tak to chyba radio - pomyślałam. Właśnie leciała piosenka którą bardzo lubiłam : Marina and The Diamonds - How To Be a Heartbreaker. I zaczęłam swój koncert. Od zawsze lubiłam śpiewać, mimo iż wychodziło mi to całkiem nieźle, nikomu się do tego nie przyznałam. Umiem wyciągać, rapować. Radziłam sobie z większością piosenek, ale za jakąś piosenkarkę się nie uważałam, bez przesady.
"... How To Be Heartbreaaker..., boys like a little danger ..."
W tym momencie ktoś zapukał mi do pokoju. Szybko wyłączyłam muzykę.
- Proszę - powiedziałam.
w drzwiach zobaczyłam Ewę.
- Jak się czujesz ? - zapytała troskliwie
- Wiesz jakoś o wiele lepiej - powiedziałam z uśmiechem. Tak naprawdę to ta piosenka mi poprawiła humor. Matko... mam nadzieje że nie słyszała że śpiewam.
- To super, a teraz choć na kolacje - uśmiechnęła się życzliwie i przywołała gestem reki. Od razu za nią ruszyłam. Przy stole siedział już Łukasz i Sara.
- Mamusiu, kto to jest ? - Sara wskazała na mnie.
- To jest Estera. - odpowiedziała jej Ewa. Sara była uderzająco podobna do Łukasza ale kolor włosów miała po Ewie.
- Hej - podeszłam do niej i się przywitałam.
- Cześć Esterka, jestem Sara - podała mi rękę. W ogóle się mnie nie bała, była odważna i otwarta, jak Ewa.
- Masz prześliczne imię. - powiedziałam.
- A ty masz dziwne. - stwierdziła i się uśmiechnęła słodko. Wszyscy się zaczęli śmiać, bo mała powiedziała to naprawdę słodziutko, że nie dało się na nią za to obrazić.
Usiadłam na swoim miejscu i zaczęliśmy konsumować kolacje.
- Mam pomysł- nagle wypaliła Ewa - Co ty na to byśmy przeszły się na małe zakupy po kolacji? - zapytała.
- A nie jest trochę za późno? - zdziwiłam się.
- No coś ty, w takie upalne dni jak dziś, chodzi się na tego typu rzeczy wieczorami. - powiedziała lekko zaskoczona moją odpowiedzią.
- No ok, jak chcesz...to ja bardzo chętnie pójdę - uśmiechnęłam się do niej. Co prawda nie byłam do końca przekonana, pomysłem Ewy ale czemu nie.
- No to super - powiedziała wyraźnie ucieszona moją odpowiedzią. - No to za piętnaście minut w kuchni, ok? Mamy godzinę 18:30, pasuje Ci?
- Jasne.
Po zjedzeniu zostałam na minute by pomóc Ewie znosić talerze i poszłam się przebrać na górę. Otworzyłam szafę w swoim pokoju i zaczęłam się zastanawiać, co założyć. Zdecydowałam się na coś letniego. Mimo iż jest wieczór to jest 25 stopni.



Po przebraniu, zaczęłam dokładnie się oglądać w lustrze. Tak szczerze to chyba nie powinnam nosić rzeczy które odsłaniały moje chude nogi. No trudno, jest gorąco, więc nie będę się smażyć w rurkach. Zamknęłam szafę, wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Ewa już czekała na mnie.
- Śliczne masz spodenki. - zwróciła mi uwagę.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się.
- Dobra to co, idziemy? - spytała i wskazała na drzwi
- Jasne, ale idziemy czy jedziemy ? - zapytałam niepewnie
- Przejdziemy się na nogach, nie daleko, zresztą sama wiesz ze stąd to centrum jest dziesięć minut.
Pokiwałam głową i ruszyłyśmy.
- Chcesz iść przez park czy ulicami ?- spytała Ewa.
- Obojętne mi to - odpowiedziałam.
- To pójdziemy przez park. Będzie trochę ciszej.
Szłyśmy przez dość spory park, na który mam wgląd z okna. Szło mnóstwo ludzi. Ewa miała racje, o tej porze w takie dni jest największy ruch. Nagle zorientowałam się, że przed nami ktoś biegnie. Dość wysoki blondyn, z daleka uśmiechnął się do nas. Popatrzyłam na Ewe, nie wiedząc zbytnio kto to. Ona również się do niego uśmiechnęła. Gdy postać się trochę zbliżyła chyba powoli zaczęłam kojarzyć kto t ... ale chyba, chyba nie jest aż tak źle z moim wzrokiem... przecież to...

_____________________

No to piąteczka :) Mamy nadzieję że się wam podoba :)
Liczymy na pozytywne komentarze :*